wtorek, 11 czerwca 2019

Mleczny dostaje nowe imię

Jak zapewne pamiętacie, w wakacje przedstawiłam w sporym skrócie schleichowego holsztyna nr 13859, czyli Mlecznego.
Zaraz po zrobieniu mu zdjęć wzięłam się do ostrej przeróbki. Aż wióry leciały c;

Ale Was na pewno najbardziej ciekawi sam efekt końcowy c; Nie chciałabym, abyście przewijali bezmyślnie dalej, byle dobrnąć do sedna. Może po prostu pokażę Wam jak konik wygląda teraz (;

Mleczak przed:
A tu konik już o innym imieniu :)
Tak tak, nowe życie nowe imię (:
Długo szukałam, aż spodobało mi się Citro. Przypomina mi Citroen albo citron (z francuskiego cytryna). Oba słowa kojarzą mi się z metalem i jakąś potęgą, także ze słowem tytan (co jest jednak dość śmieszne, zważywszy na fakt, że citron to cytryna). Samo Citro jest krótsze i według mnie bardziej pasuje dla konia skokowego,  jakim od początku Mleczny wydawał mi się być.

Reszta zdjęć na końcu d;

Wracając do przemiany.
Najpierw zdarłam jego grzywę i ucięłam ogon.
Następnie zabrałam się za niedoskonałości reszty ciała. Skrobałam szyję, kłodę, podbrzusze, nogi, kopyta; nawet pysk i uszy nie uniknęły zmian.
Zmieniałam już odrobinę fryza, ale plastik holsztyna był miękkszy i plastyczniejszy, co nie znaczy jednak, że było to proste zadanie. Sam ten etap u jednego przecież Schleicha zabrał mi dobre dwa tygodnie, a zmian wcale nie było tak dużo.
Nie uwierzycie ile wiórów z tego wyszło. Na zdjęciu jest jakaś 1/100 cx
W ciągu jednego dnia od oskrobania konia na kremowym plastiku pojawiał się ciemniejszy osad. Rysa na brzuchu pokazuje kolor bez osadu.


W kolejnym etapie wyrównałam nierówności papierem ściernym i starłam wałachowi sierść (nie całą wprawdzie, ale postarałam się jak najwięcej).
Nie użyłam papieru ściernego do okolic ścięgien, bo niezbyt się tam dało, ale ogółem w tym miejscu kończyny ma przeze mnie posiepane i zawaliłam sprawę xc
Powyginałam mu także nogi gorącą wodą - musiałam, bo przez te zmiany na odcinku koło ścięgien niezbyt dobrze stał, no ale teraz niestety nogi ma krzywe - i postarałam się wygiąć uszka bardziej do siebie, lecz niestety się odgięły :c
Tutaj następuje cała sesja wszystkiego, którą mówiąc szczerze uwielbiam, światło było świetne i zdjęcia są szczegółowe. Widać wszelkie ryski, niedociągnięcia, gdzie powinnam jeszcze dotrzeć papierem ściernym, ba, na jednym zdjęciu szczegółowo widać nawet fakturę - toteż mój komentarz byłby tutaj zbędny.




















Tutaj widać fakturę *.*












Nacykałam mu zdjęć, a że były w dobrej jakości to co, dodałam c': Naprawdę, byłam z niego dumna jakbym sama go wyrzeźbiła cx
 Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem soniaka, spisał się na medal, tylko nieliczne fotki wyszły rozmazane (jak ta wyżej).
Dobre światło czyni cuda.


Teraz mogłam wziąć się za malowanie i ta część zabrała mi najwięcej czasu, głównie przez kolosalne przerwy.
Chciałam zrobić mu poprawioną wersję jego maści, czyli siwej jabłkowitej.

 Wzorowałam się na bardzo wielu zdjęciach. Kolor konia próbowałam przybliżyć do siwka na jednym z nich, ale wyszedł za jasny i musiałam przyciemnić go mocno rozwodnioną czarną farbą.
 Kończyny pomalowałam na ciemniejszy kolor, ale na dole zostawiłam miejsce na skarpetki.
 Błędem było, że pomalowałam początkowo dół jasnoszarą farbą. Nie róbcie tego cx
 Dopiero potem użyłam białej, tak jak powinnam była zrobić na początku.


 Mówiąc szczerze spodziewałam się nieco lepszych efektów, ponieważ robiłam już coś podobnego na siwku z zestawu Paint Your Dream Horse (siwus nigdy nie został skończony).
Potem zrobiłam białe plamki, jako podstawę dla jabłek.





 Na początku starałam się jeszcze odwzorować jako-tako kształt jabłek, ale potem zaczęłam robić po prostu pokrzywione owale.
 Przed jabłkami zrobiłam jeszcze rozjaśnienia w odpowiednich miejscach.

 Jedną z rzeczy z których jestem dumna, to przejścia futra i skóry na pysku oraz puzderku.

 Zaczęłam robić gwiazdki  na namalowanych już białych plamkach, według sposobu który przyuważyłam na pewnym customie Totilasa. Na tamten wyglądał oczywiście milion razy lepiej, ale chyba nie jest tak źle c;
Rozjaśnienia na szyi, z nich też jestem dumna ^^




 Dokładniej do tego miejsca jabłka wyglądały nawet dobrze i cieszyły moje oczy. Potem, od zadu było już nieco gorzej...
Na brzuchu dodałam też jaśniejszy pasek w charakterystycznym miejscu.
A druga strona to już w ogóle x~x


Na zdjęciach prawdziwych koni widać było, że na brzuchu jabłka są ciut mniejsze. Po obu stronach zrobiłam na brzuchu mniejsze plamki, tylko że jakimś cudem z lewej strony malując gwiazdki zaczęłam bardzo, bardzo wyjeżdżać poza białe kontury.
Te gwiazdki x-x
Chociaż patrząc ogólnie nie wygląda to aż tak źle.








v Kolejne przejście z którego jestem dumna v


I z tych krech na szyi też jestem c;
Potem przyszła pora na kopyta. Użyłam starej farby z zestawu kreatywnego od Breyera, niestety była już dość podeschnięta.

mieszanina tej farby z białą


...stąd farba na przejścia musiała zostać bardzo rozwodniona.
v Niżej już z domalowanymi koronkami v





A teraz część, której najbardziej się bałam. Mój białooki papużek (nazywałam go tak na tamtym etapie, chyba z powodu kształtu szyi c; ) miał dostać kolorowe ślepia. Oczy. Oczy mogą zepsuć cały model.
No i wiecie, cieszycie się, że macie ładny model, a potem okazuje się, że łeb ma jak kalafior, bo źle namalowaliście tęczówki.
Poza tym nie chciałam ponownie malować obwódek.
Najpierw użyłam granatu, według wszelkich porad dot. malowania oczu.
Robiłam to  bardzo dokładnie, no bo wiecie c;
Potem użyłam brązu. Powinnam była zostawić granatową źrenicę, no ale nie jestem mistrzem pędzla i nie umiałam.

Toteż domalowałam ją ponownie granatowym.
Ale powiem Wam, że miał strasznie, strasznie ciemne oczy. Trudno im było zrobić zdjęcia (to powyżej musiałam prześwietlić), a poza tym ziała z nich taka czerń...
No to rozwodniłam jaśniejszą farbę i powlokłam nią jeszcze po tęczówkach. Pomogło.
Na samym ostatku zrobiłam grzywę i ogon.


Na zdjęciach są pudełko i zakrętka pudełka z wykałaczkami
Były mi niezbędne przy przyklejaniu
 Nakleiłam jeden pasek na szczyt szyi, tak jak pamiętałam z książeczki Breyera. Nie był jednak tak zbity jak być powinien x.x
 Przykleiłam także jeden kosmyk grzywki, ale te wszystkie moherowe włosy były okropnie... niesforne x~x
Fakt, przeleżały w torebce kilka lat, bo też są z jednego z zestawów PYDH.
 Ucięłam również kosmyk na ogon.
 Wstyd się przyznać, ale dopiero teraz przypomniałam sobie o werniksie. Trudno, popsikałam konika i musiałam go na cały kolejny dzień odstawić, żeby wyschnął.
Wprawdzie farba nie była klejąca, ale wolałam spryskać go dla lepszej ochrony.

Ogon po doczepieniu pierwszej partii włosów wyglądał tak:

 Doczepiłam warstwę podspód

Z przycięciem wszystkich kosmyków równo namęczyłam się niemiłosiernie cx
 oraz do boków.

 Rzep ogonowy wyglądał masakrycznie, ale obcięłam nożyczkiami niesforne kosmyki. Niestety właściwe zdjęcie mi gdzieś zaginęło, no ale tutaj macie zastępcze:

Kiedy doczepiałam grzywę miałam nadzieję na efekt naturalnie wyrastających z szyi włosów, dzięki końcówkom z drugiej strony.
Myliłam się.
W ogóle miałam bardzo duży problem, na którą stronę dać grzywę. Chciałam zrobić tak jak była w oryginale, ale bardziej podobała mi się prawa strona szyi (zwłaszcza góra) i nie miałam ochoty jej zakrywać. Ponadto dochodzi jeszcze kwestia z której strony ta grzywa w ogóle będzie lepiej wyglądać.
W końcu zrobiłam grzywę z lewej. Ostatecznie nawet jej nie przycięłam tak jak miał fabryczny model.
Przyczepiłam resztę pasm i dodałam drugi lok do grzywki, ale na to nie mam dobrych zdjęć.
 A potem do akcji weszły nożyczki.
 Nie wyszło za pięknie, taki równy klosz, w dodatku klej stworzył gumowatą warstwę x~x
 No i musiałam jeszcze domyć resztki kleju (widoczne na zdjęciu poniżej).
Na szczęście łatwo zeszły.
Aby ostatecznie zwalczyć niesforność fryzury delikatnie przylizałam ją wodą.
Jak zaschło zniknęły te strąki ^
Swoją drogą na ostatnich zdjęciach widać Schleicha, którego dostałam pod choinkę, a który okazał się być panem pinto 13794.  Dostał ode mnie imię Rudolf i obecnie wygląda tak:
Jestem zadowolona, bo prace nad nim idą dość szybko (jak na mnie cx), a miał do przeróbki więcej niż Citro. Postępy będziecie mogli oglądać na moim Instagramie (tak postanowiłam i spróbuję się tego trzymać cx).

Citro miał iść na sprzedaż, ale bardzo spodobał się mojej siostrze i ostatecznie jej go oddałam. W zamian pozwoliła mi sprzedać Rudolfa, no bo przecież to od niej go dostałam c; 

To jak wyrzeźbiłam szyję Rudego określiła jako masakrę, więc byłam o niego spokojna, a teraz przebąkuje coś, że Rudy jest ładny i mogę jej go oddać, a sprzedać Citro. Zastrzelić się z nią można c;


A teraz crème de la crème, czyli zdjęcia samego konika. Tym razem bez podpisów, ja już się nagadałam c;

Nie są może najpiękniejsze, ani takie jak to sobie wymarzyłam, ale wiecie, klasyka: słońce mnie nie lubi, Canon nie współpracuje. Fakt, iż w ogóle mam coś nadającego się do wstawienia, jak zwykle zawdzięczam niezastąpionemu Soniakowi, co do którego mam nadzieję, przekonałam Was, że to, mimo wszystkich swoich ograniczeń, super sprzęt. Sesja Mleczaka w wersji białej mówi sama za siebie c;
Po słabych zdjęciach na dworzu próbowałam i Soniakiem, i Canonem, zrobić fotki w domu, ale wyszło jeszcze gorzej.
Wizja kolejnego wyjścia jawia się dość problematycznie, więc sami rozumiecie, jak wdzięczna byłam widząc, że po przegraniu na komputer część tych fotek z dworu jakoś wygląda c;



Najładniejsze zdjęcie szyi z tej strony, tylko ktoś tu mi wlazł butami -.-




































Niezbyt ostre, ale jedyny taki kadr, a to moje ulubione jabłka



Przyjemnie pisało mi się ten post, pomimo TAKIEJ ilości zdjęć. Może dlatego, że jestem dumna z Citro, może i przez to, że nie wstydzę się tych zdjęć. Cieszę się, że publikuję przemianę Citro akurat dzisiaj, bo dziś są moje urodziny :)
*nie rzucajcie się do życzeń z rumieńcami wstydu, w końcu nigdy przedtem o tym nie wspominałam*

Tutaj dochodzi jeszcze jedna informacja. Wprawdzie uwielbiam Soniaka i nieraz ratował mnie z opresji, a czasem wręcz otwieram usta i ze zdziwieniem oglądam, jakie cuda staruszek nacykał (wspomnę raz kolejny, a pewnie i nie ostatni, zawartą tu sesję białaska), ale jak na pewno poznaliście po moich licznych narzekaniach od dawna marzył mi się nieco lepszy aparat. Poza tym był moment, że zaciął się obiektyw tego malucha i strach zajrzał mi już w oczy, bo części zamienne do niego ciężko byłoby obecnie znaleźć gdziekolwiek
Na dzień dzisiejszy nie trzymam co prawda niczego w łapkach, ale mam potwierdzenie, że jako prezent dostanę lepszy sprzęt :) Kiedy - nie wiem - sama pewność jest dla mnie czymś cudownym ^^ Sądzę, że to dla Was dobre wieści c; Koniec narzekań i (mam nadzieję) lepszy wygląd bloga zbliżają się do jabłkowo-aniołkowego rancza... :D

Co nie zmienia faktu, że wyrażam mój podziw dla starego metalowego pudełka firmy Sony, które wycisnęło coś z siebie jeszcze i na ten post c; No i cieszę się, że mój komputer wytrwał, bo cośtam do chłodzenia procesora ma zepsute i w upały wyłącza się po kilku minutach, no ale dzięki podkładce do chłodzenia udało mi się przetrwać bez nieustannego włączania od nowa.

Późno już miałam ten post wstawić do 22, więc chyba pora kończyć, zwłaszcza, że gadam już trzy po trzy, więc zmykam, zanim Wam jeszcze całą historię mojego komputera opiszę cx