Dutka
to przedmiot używany do poskramiania koni. Stosuje się ją w sytuacjach,
jak to się mówi, ,,życia i śmierci", kiedy koń z ważnej przyczyny musi
stać idealnie spokojnie, a wiadome jest, że nie będzie stał; np. przy
niektórych zabiegach weterynaryjnych.
Jeśli
chodzi o budowę dutki, to do części twardej (czyli drewnianej, metalowej
lub plastikowej pałki) doczepiony jest sznurek, który zakłada się na
wargę konia, a następnie kręci się dutką w taki sposób, że sznurek
bardzo mocno zaciska się na wardze.
https://www.pegazshop.pl/dutka-hkm-drewniana-13847.html |
Co myśli osoba, która pierwszy raz spotyka się z dutką? ,,Ała, przecież konia to na pewno pieruńsko boli".
Jak
dutka działa w praktyce? Na początku faktycznie ,,uspokaja" poprzez
zadanie bólu, jednak po kilku minutach ucisk sznurka na zakończenia
nerwowe powoduje uwolnienie endorfin, czyli hormonu szczęścia, które
wprowadzają konia w stan błogości i niwelują ból. Ten efekt trwa przez
około 15 minut, a później poziom endorfin gwałtownie spada i koń
ponownie zaczyna odczuwać ból.
Czyli dutka
użyta prawidłowo - sznurkowa dutka, założona w poprawny sposób, na górną
wargę, zdjęta zanim zmalał poziom endorfin - naprawdę
nie jest narzędziem tortur.
Ktoś kto nie wie, jak dokładnie
dutka działa, zapewne właśnie za coś takiego ją uzna - za przedmiot z
czeluści piekieł, którego używanie jest równoznaczne ze znęcaniem się
nad koniem. Zwłaszcza, że dutka jest narzędziem używanym jedynie w
ostateczności, w sytuacjach podbramkowych. Jeżeli do tego taki delikwent
widział dutkę używaną źle - trzymaną na wardze przez zbyt długi okres
czasu, założoną w nieprawidłowy sposób albo założoną na ucho - na
nerwowym, wyrywającym się z bólu się koniu, to prawie na pewno będzie ją
miał za przedmiot zadający niewyobrażalny ból.
Jeździłam
już parę ładnych lat, kiedy po raz pierwszy spotkałam się z dutką i
początkowo właśnie za coś takiego ją wzięłam - za bolesne rozwiązanie
stosowane jedynie w ostateczności. W życiu nie wpadłabym na to, że ów
,,okrutna" praktyka może mieć coś wspólnego z endorfinami.
Jest
coś takiego w człowieku, że ma się za istotę rozumną, która sama
domyśli się co jest złe, co dobre, a zwłaszcza w temacie takim jak dla
jeźdźców są konie - wydawałoby się, że zna się je już jak własną
kieszeń.
Jednak jazda konna ma to do siebie, że tutaj niemalże niczego nie widać na pierwszy rzut oka.
Konie
to behawioryzm, to anatomia bądź co bądź znacznie różniąca się od
naszej, no i fizyka, niby jedna i na całym świecie ta sama, ale nadal
zawiła i trudna.
To nie jest tak, że ja uważam
wędzidło za złe, ,,bo tak wygląda", więc wędzidło faktycznie jest
okropne. To nie jest tak, że mi się tak wydaje, to tak jest. Że mogę
sobie wszystko ocenić bez zbadania jak dokładnie to działa.
A
niektóre osoby właśnie myślą, że to tak. Że to one wiedzą lepiej, że
tylko one mają w sobie wystarczająco dużo empatii, by dostrzec, że coś
konika boli, a wszyscy inni to bezuczuciowe potwory, które są gotowe
męczyć konie w imię w zasadzie to nie wiem czego.
Naturalnie,
tkwienie w przekonaniu, że coś jest prawidłowe ,,bo tak", również nie
jest dobre. Jednak panująca od dłuższego czasu moda, żeby wszystko
negować, ogólnie rzecz biorąc do mnie nie przemawia. Warto zastanowić się
nad logiką tego co robimy, uaktualniać swoją wiedzę i patrzeć na świat
krytycznie (tj. oceniać go według możliwie obiektywnych kryteriów).
Tylko skąd w człowieku ta buta, by stwierdzić jasno, że wszyscy z danej
grupy są ślepi, niedoedukowani lub głupi, zaś my, jakimś cudem, jedyni
myślący, spostrzegawczy i wszechwiedzący?
Bo ja widziałem kilka osób, które robiło to czy tamto i nie wyglądało to dobrze.
Bo ja słyszałem, od tego czy tego, że jest tak czy tak.
Bo wyczytałem to w mądrej książce.
Bo widziałem wykres.
Bo znam prawa fizyki.
Bo to przecież widać.
Bo
tyle osób, poświęcających swoje życie na udoskonalenie techniki jazdy i
lepsze poznanie tych niezwykłych zwierząt, było mniej spostrzegawczych,
gorzej wyedukowanych, miało gorszą intuicję, uczyło się w złym systemie
- nasz, wiadomo, jest jedynym dobrym.
W twierdzeniu ,,Większość jest głupia. Im większa
większość, tym głupsza" jest sporo prawdy. Jednak ja, za
każdym razem kiedy widzę, że coś jest powszechnie uznawane za prawdę,
to zastanawiam się czemu. I mam wrażenie - więcej, jestem pewna - że
tkwi w takich truizmach jakieś ziarno prawdy. Można oczywiście wysnuć
tezę, że wszyscy dotąd byli zafascynowani błędnym twierdzeniem, dali się
nabrać na efekt pozorny i w ogóle byli niedoedukowani. Ale wtedy
pojawia się pytanie - wszyscy? Bez wyjątku? Sami głupcy, same identyczne
przypadki, identyczne konie, identyczni jeźdźcy i identyczne sytuacje?
W
historii z dutką istotny jest jeszcze jeden element. Otóż wierzcie lub
nie, wymyślona lat temu x, przez kogoś kto na cito musiał uspokoić
swojego konia, stosowana była przez tabuny ludzi bez najmniejszej wiedzy
na temat ułożenia końskich nerwów, endorfin czy hormonów w ogóle.
Bo działała. Bez badań naukowych, profesorów habilitowanych i etologów.
Jak widać w tym truiźmie tkwiła prawda, zakopana głęboko w niespodziewanym miejscu. Bo kto by podejrzewał - endorfiny? przy tej okrutnej metodzie?
Nie we wszystkich truizmach tkwi prawda rzecz jasna... ale śmiem twierdzić, że w znacznej większości.
Ludzie
lubią powoływać się na nasze nowe badania, opisy i etogramy, zgrabnie
przemilczając fakt, że większość dzisiejszych prawd objawionych zostało
już dawno opisane w starych książkach. A może i po prostu o tym nie
wiedząc.
Wiecie - bo nie uwierzę, że nie wiecie
- jak wielka wojna jest o patenty. Opisywane jako dobre, złe, pomoc lub
narzędzie tortur. Zdarzyło mi się dyskutować na ten temat z zapaloną
patentów przeciwniczką. I wyszło na to, że patent założony na chwilę, w
konkretnym celu, użyty prawidłowo i jedynie jako pomoc do innych naszych
poleceń (a nie żeby odwalił za nas całą robotę), to jej zdaniem jest
akurat okej.
Najzabawniejsza część tej historii to fakt, że
zwolennicy patentów również uważają to za jedyne rozsądne jego użycie, a
osoby twierdzące inaczej i przez nich są uznawane za niedoedukowane.
Czyli
zupełnie nowa, poprawiona i udoskonalona opinia na temat patentów - że
źle użyte są złe - figuruje sobie jako kontrast dla starej, istniejącej
już kilkadziesiąt lat i mówiącej dokładnie to samo opinii - że dobrze
użyte są dobre.
W nowej otoczce, pod nowym hasłem, głosi się
nam prawdy objawione, które publika już dawno znała. Twierdząc, o
zgrozo, że to zupełnie co innego.
Boli mnie
również to jak osoby ,,prokońskie" zazwyczaj są zamknięte na fakt, że
zwyczajnie nie znają wszystkich przypadków na świecie, wszystkich
sytuacji, koni, jeźdźców. I często zachowują się, jakby w życiu nie
istniały sytuacje podbramkowe, jakby ich teorie były prawdziwe zawsze i
wszędzie, zawsze i wszędzie jedyne słuszne.
Czy właśnie wrzucam wszystkich ,,prokońskich" jeźdźców do jednego worka? Owszem, i jestem tego boleśnie świadoma. Opisałam ten akurat typ, który mnie irytuje. Jeśli ktoś kto identyfikuje się jako prokoński się do tego kręgu nie zalicza, pozostaje tylko się cieszyć.
Skrajność zawsze jest zła - skrajność i ślepa wiara w swoją rację. Jasne, zmiana poglądów to proces i każdy zawsze obstaje przy swoim, ale to nie oznacza, że nie można być otwartym na racje innych albo że wysłuchanie innych jest poniżej naszej godności.
Ani Boże broń, że wszyscy inni są niedoedukowani, głupi, wierzą w niesprawdzone źródła i nie dorastają do pięt nam oświeconym czcigodnym c; Swoje wady i ograniczenia też warto znać i brać pod uwagę.
Ja na przykład jak mam na jakiś temat opinię, to lubię ją wygłaszać
wszem i wobec jako prawdę. A nie zawsze nią jest, rzecz jasna ;)
Dłuuugo się nie odzywałam tu do Was, wiem, mea culpa. Przydałoby się opisać podarki mikołajkowe i gwiazdkowe, a właśnie się zorientowałam, że nie opisałam jeszcze konika z poprzednich mikołajek... Oj jest co nadrabiać.
Nie będę się użalać, jak życie mi daje w kość, pójdę po prostu napisać kolejnego posta... a jak go skończę to wrócę. Tak oto do napisania, ciao!