piątek, 20 stycznia 2023

Dutka, czyli dlaczego nie lubię ,,prokońskich" jeźdźców

 Dutka to przedmiot używany do poskramiania koni. Stosuje się ją w sytuacjach, jak to się mówi, ,,życia i śmierci", kiedy koń z ważnej przyczyny musi stać idealnie spokojnie, a wiadome jest, że nie będzie stał; np. przy niektórych zabiegach weterynaryjnych.

Jeśli chodzi o budowę dutki, to do części twardej (czyli drewnianej, metalowej lub plastikowej pałki) doczepiony jest sznurek, który zakłada się na wargę konia, a następnie kręci się dutką w taki sposób, że sznurek bardzo mocno zaciska się na wardze.

https://www.pegazshop.pl/dutka-hkm-drewniana-13847.html

Co myśli osoba, która pierwszy raz spotyka się z dutką? ,,Ała, przecież konia to na pewno pieruńsko boli".
Jak dutka działa w praktyce? Na początku faktycznie ,,uspokaja" poprzez zadanie bólu, jednak po kilku minutach ucisk sznurka na zakończenia nerwowe powoduje uwolnienie endorfin, czyli hormonu szczęścia, które wprowadzają konia w stan błogości i niwelują ból. Ten efekt trwa przez około 15 minut, a później poziom endorfin gwałtownie spada i koń ponownie zaczyna odczuwać ból.
Czyli dutka użyta prawidłowo - sznurkowa dutka, założona w poprawny sposób, na górną wargę, zdjęta zanim zmalał poziom endorfin - naprawdę nie jest narzędziem tortur.
Ktoś kto nie wie, jak dokładnie dutka działa, zapewne właśnie za coś takiego ją uzna - za przedmiot z czeluści piekieł, którego używanie jest równoznaczne ze znęcaniem się nad koniem. Zwłaszcza, że dutka jest narzędziem używanym jedynie w ostateczności, w sytuacjach podbramkowych. Jeżeli do tego taki delikwent widział dutkę używaną źle - trzymaną na wardze przez zbyt długi okres czasu, założoną w nieprawidłowy sposób albo założoną na ucho - na nerwowym, wyrywającym się z bólu się koniu, to prawie na pewno będzie ją miał za przedmiot zadający niewyobrażalny ból.

Jeździłam już parę ładnych lat, kiedy po raz pierwszy spotkałam się z dutką i początkowo właśnie za coś takiego ją wzięłam - za bolesne rozwiązanie stosowane jedynie w ostateczności. W życiu nie wpadłabym na to, że ów ,,okrutna" praktyka może mieć coś wspólnego z endorfinami.
Jest coś takiego w człowieku, że ma się za istotę rozumną, która sama domyśli się co jest złe, co dobre, a zwłaszcza w temacie takim jak dla jeźdźców są konie - wydawałoby się, że zna się je już jak własną kieszeń.  

Jednak jazda konna ma to do siebie, że tutaj niemalże niczego nie widać na pierwszy rzut oka. 
Konie to behawioryzm, to anatomia bądź co bądź znacznie różniąca się od naszej, no i fizyka, niby jedna i na całym świecie ta sama, ale nadal zawiła i trudna.
To nie jest tak, że ja uważam wędzidło za złe, ,,bo tak wygląda", więc wędzidło faktycznie jest okropne. To nie jest tak, że mi się tak wydaje, to tak jest. Że mogę sobie wszystko ocenić bez zbadania jak dokładnie to działa. 

A niektóre osoby właśnie myślą, że to tak. Że to one wiedzą lepiej, że tylko one mają w sobie wystarczająco dużo empatii, by dostrzec, że coś konika boli, a wszyscy inni to bezuczuciowe potwory, które są gotowe męczyć konie w imię w zasadzie to nie wiem czego.
Naturalnie, tkwienie w przekonaniu, że coś jest prawidłowe ,,bo tak", również nie jest dobre. Jednak panująca od dłuższego czasu moda, żeby wszystko negować, ogólnie rzecz biorąc do mnie nie przemawia. Warto zastanowić się nad logiką tego co robimy, uaktualniać swoją wiedzę i patrzeć na świat krytycznie (tj. oceniać go według możliwie obiektywnych kryteriów). Tylko skąd w człowieku ta buta, by stwierdzić jasno, że wszyscy z danej grupy są ślepi, niedoedukowani lub głupi, zaś my, jakimś cudem, jedyni myślący, spostrzegawczy i wszechwiedzący? 

Bo ja widziałem kilka osób, które robiło to czy tamto i nie wyglądało to dobrze.
Bo ja słyszałem, od tego czy tego, że jest tak czy tak.
Bo wyczytałem to w mądrej książce.
Bo widziałem wykres.
Bo znam prawa fizyki.
Bo to przecież widać.

Bo tyle osób, poświęcających swoje życie na udoskonalenie techniki jazdy i lepsze poznanie tych niezwykłych zwierząt, było mniej spostrzegawczych, gorzej wyedukowanych, miało gorszą intuicję, uczyło się w złym systemie - nasz, wiadomo, jest jedynym dobrym. 

Tyle osób się myliło... ale przecież nie my.
W twierdzeniu ,,Większość jest głupia. Im większa większość, tym głupsza" jest sporo prawdy. Jednak ja, za każdym razem kiedy widzę, że coś jest powszechnie uznawane za prawdę, to zastanawiam się czemu. I mam wrażenie - więcej, jestem pewna - że tkwi w takich truizmach jakieś ziarno prawdy. Można oczywiście wysnuć tezę, że wszyscy dotąd byli zafascynowani błędnym twierdzeniem, dali się nabrać na efekt pozorny i w ogóle byli niedoedukowani. Ale wtedy pojawia się pytanie - wszyscy? Bez wyjątku? Sami głupcy, same identyczne przypadki, identyczne konie, identyczni jeźdźcy i identyczne sytuacje?
W historii z dutką istotny jest jeszcze jeden element. Otóż wierzcie lub nie, wymyślona lat temu x, przez kogoś kto na cito musiał uspokoić swojego konia, stosowana była przez tabuny ludzi bez najmniejszej wiedzy na temat ułożenia końskich nerwów, endorfin czy hormonów w ogóle.
Bo działała. Bez badań naukowych, profesorów habilitowanych i etologów.

Jak widać w tym truiźmie tkwiła prawda, zakopana głęboko w niespodziewanym miejscu. Bo kto by podejrzewał - endorfiny? przy tej okrutnej metodzie?
Nie we wszystkich truizmach tkwi prawda rzecz jasna... ale śmiem twierdzić, że w znacznej większości.

Ludzie lubią powoływać się na nasze nowe badania, opisy i etogramy, zgrabnie przemilczając fakt, że większość dzisiejszych prawd objawionych zostało już dawno opisane w starych książkach. A może i po prostu o tym nie wiedząc.
Wiecie - bo nie uwierzę, że nie wiecie - jak wielka wojna jest o patenty. Opisywane jako dobre, złe, pomoc lub narzędzie tortur. Zdarzyło mi się dyskutować na ten temat z zapaloną patentów przeciwniczką. I wyszło na to, że patent założony na chwilę, w konkretnym celu, użyty prawidłowo i jedynie jako pomoc do innych naszych poleceń (a nie żeby odwalił za nas całą robotę), to jej zdaniem jest akurat okej. 
Najzabawniejsza część tej historii to fakt, że zwolennicy patentów również uważają to za jedyne rozsądne jego użycie, a osoby twierdzące inaczej i przez nich są uznawane za niedoedukowane.

Czyli zupełnie nowa, poprawiona i udoskonalona opinia na temat patentów - że źle użyte są złe - figuruje sobie jako kontrast dla starej, istniejącej już kilkadziesiąt lat i mówiącej dokładnie to samo opinii - że dobrze użyte są dobre. 
W nowej otoczce, pod nowym hasłem, głosi się nam prawdy objawione, które publika już dawno znała. Twierdząc, o zgrozo, że to zupełnie co innego.
Boli mnie również to jak osoby ,,prokońskie" zazwyczaj są zamknięte na fakt, że zwyczajnie nie znają wszystkich przypadków na świecie, wszystkich sytuacji, koni, jeźdźców. I często zachowują się, jakby w życiu nie istniały sytuacje podbramkowe, jakby ich teorie były prawdziwe zawsze i wszędzie, zawsze i wszędzie jedyne słuszne.

Czy właśnie wrzucam wszystkich ,,prokońskich" jeźdźców do jednego worka? Owszem, i jestem tego boleśnie świadoma. Opisałam ten akurat typ, który mnie irytuje. Jeśli ktoś kto identyfikuje się jako prokoński się do tego kręgu nie zalicza, pozostaje tylko się cieszyć.
Skrajność zawsze jest zła - skrajność i ślepa wiara w swoją rację. Jasne, zmiana poglądów to proces i każdy zawsze obstaje przy swoim, ale to nie oznacza, że nie można być otwartym na racje innych albo że wysłuchanie innych jest poniżej naszej godności.

Ani Boże broń, że wszyscy inni są niedoedukowani, głupi, wierzą w niesprawdzone źródła i nie dorastają do pięt nam oświeconym czcigodnym c; Swoje wady i ograniczenia też warto znać i brać pod uwagę. 
 
Ja na przykład jak mam na jakiś temat opinię, to lubię ją wygłaszać wszem i wobec jako prawdę. A nie zawsze nią jest, rzecz jasna ;)

Dłuuugo się nie odzywałam tu do Was, wiem, mea culpa. Przydałoby się opisać podarki mikołajkowe i gwiazdkowe, a właśnie się zorientowałam, że nie opisałam jeszcze konika z poprzednich mikołajek... Oj jest co nadrabiać.

Nie będę się użalać, jak życie mi daje w kość, pójdę po prostu napisać kolejnego posta... a jak go skończę to wrócę. Tak oto do napisania, ciao!