środa, 19 października 2022

Skala nie na czasie

 
 
Skala modeli Breyer, którą dzisiaj opiszę, nosiła w przeciągu lat wiele nazw, ale mogę się założyć, że pod choć jedną z nich ją znacie. Pierwsze cztery moldy, to jest Arabian Stallion, Morgan Stallion, Thoroughbred Stallion i Quarter Horse Stallion, które zostały wprowadzone w 1983 roku, ogłoszono skalą Little Bits. Do końca 1985 dołączyły do nich trzy kolejne konie. Wszystkie były wielkości 1:24 i każdy z ich pierwowzorów był dziełem Chrisa Hessa.
Moldów, jak nietrudno policzyć, powstało jedynie siedem i ta ilość pozostała niezmienna aż do 2009 roku, w którym to Breyer oficjalnie ogłosił, że skala zostaje wycofana z linii RR (regular run) i pozostanie jedynie w zestawach kreatywnych.
A może należałoby raczej powiedzieć, że ta ilość pozostała niezmienna aż do 2020, kiedy to w końcu coś drgnęło. Z okazji 70 rocznicy powstania firmy, Breyer postanowił odgrzebać starocie, a wśród nich i poczciwe LB, i wypuścił nową serię, World of Breyer Paddock Pals, która później miała swoją kontynuację w 2021 roku (z tego co się orientuję, w 2022 nie zachowano tej ciągłości).
Powstały dwa nowe moldy, oba występujące w wersji bez rogu i tej jednorożcowej.
 
Jak pewnie udało się Wam zauważyć, nasza skala Little Bits zmieniła swoją nazwę na Paddock Pals. Po nadaniu jednego miana przy powstaniu, Breyer po 12 latach zaczął szukać lepszego określenia. Najpierw było to Saddle Club Series, następnie zmieniło się na Saddle Club Pals, by ostatecznie przyjąć właśnie Paddock Pals.
Młodsze moldy teoretycznie zostały wykonane na modłę starszych, ale jednak Hess to Hess, ciężko go podrobić. Mnie osobiście wydają się bardziej ,,plastikowe", sztuczne. Mają bardziej fantazyjne grzywy i ogony, choć na moje oko nie wygląda to lepiej. Ponadto ich włosie i uszy są wykonane z gumy, w przypadku jednorożców tyczy się to także rogów.
Starsza siódemka na pewno jest mniej wygładzona i posiada typowo hessową urodę.
 
Skoro już zaczęłam od najmłodszych, to przedstawię resztę w tej właśnie kolejności.
Jako ostatni ze starszaków został wypuszczony American Saddlebred. Stosunkowo rzadko go widuję, a szkoda, bo całkiem miło się na niego patrzy. Z chęcią zobaczyłabym wersję z innym ogonem, chociaż grzywa, trzeba przyznać, wyjątkowo rzeźbiarzowi wyszła.
Malca charakteryzują typowe dla artysty zwężające się ku dołowi nogi i nie typowo bułowaty, a cienki i wręcz za długi pysk. Całkiem podoba mi się jego zadek i ogólnie kłoda, według mnie to ogólnie jeden z lepszych hessów.
 
 
Z kolei jego starszy o rok brat, Clydesdale, wydaje mi się być jednym z mniej urodziwych dzieł autora.
Jego pozie nie można jednak odmówić ekspresji i tak jak nie lubię moldów Chrisa, muszę przyznać, że fajnie uchwycił ruch. Potrafię sobie wyobrazić jak ten ogromny, pociągowy ogier się porusza.
Swoją drogą dopóki nie zaczęłam łazić po Identify Your Breyer, w życiu go na oczy nie widziałam. Firma najwyraźniej ma o nim podobne zdanie co ja.


Przedtem nie natknęłam się nigdzie także na jego równolatka, Unicorna. 
Wyglądem nie przypomina pozostałych i zdecydowanie podoba mi się najbardziej ze wszystkich LBków Breyera.
Wszystkie jego wersje są dosyć jednolite, bo w każdej z nich jest biały z ewentualnymi kolorowymi dodatkami. Jedynym wyjątkiem jest czarna seria testowa.
Sama nie wiem dlaczego, ale jakoś te nietypowe rzeźby Hessa najbardziej do mnie trafiają. Jaka jego twórczość jest, każdy widzi, a potem trafiam na dziwadło, które wyszło spod jego ręki, ale do reszty dzieł nijak nie pasuje. Podoba mi się tutaj układ mięśni, włosie, rozdwojone kopytko, fantazyjna głowa. Jakim cudem wszystkie te moldy stworzyła ta sama osoba?

Jak to jest, że rozpływam się nad takim rożkiem, a rok starszego quartera w życiu do ręki bym nie wzięła?
Jakim cudem 99% tworów Chrisa straszy nieproporcjonalnym pyskiem ze źle umieszczonym okiem, a potem bach, Unicorn?
Quarter Horse Stallion wydaje się być również o wiele ,,sztywniejszy", jego chód nie wygląda wiarygodnie. Ma za to całkiem udane jak na Hessa kopytka, ale tylko z prawej strony, co jest o tyle zabawne, że to lewa strona ogólnie prezentuje się lepiej, a z prawej proporcje i kształty nieco bardziej się autorowi rozjechały. Najwyraźniej albo ładne ciało, albo kopytka. Nie można mieć wszystkiego.

Thoroughbred Stallion jest o tyle ciekawym przypadkiem, że chociaż autorem moldu jest, jak zwykle, Hess, to wykazuje on podejrzanie dużą zbieżność z SMkowym Seabiscutem, wyrzeźbionym przez Maureen Love pierwotnie dla firmy Hagen-Renaker, stąd pojawiła się teza, że to przeróbka dzieła Maureen.

Moim zdaniem nie jest to niestety zbyt realne, zwłaszcza że są to dwie różne skale, stawiam bardziej na niefortunny dobór tej samej pozy czy nawet spapugowanie jej od koleżanki po fachu. Jednak autor Identify Your Breyer uważał taką wersję zdarzeń za całkiem możliwą.
Ciekawa jestem Waszej opinii, wydaje się Wam to prawdopodobne?

Autor IYB opisał mold Morgan Stallion zarówno jako wprowadzonego w 1983, jak i, w innym miejscu, w 1984. Wpisana data wypuszczenia pierwszej serii na moldzie i jego numer skłaniają mnie do uznania za prawidłową dwóch różnych odpowiedzi, toteż postanowiłam nie rozstrzygać w poście zaistniałego sporu.
Faktem pozostaje, że konik jest całkiem zgrabny i przyjemny dla oka, w czym mógł mieć swój udział patronat American Morgan Horse Association, który miał miejsce przy projektowaniu figurki.
Mocną stroną Hessa wydaje się być tworzenie kłody, a tą słabszą formowanie wszystkich elementów doczepionych do niej.
Ze wstydem muszę przyznać, że dopiero na to wpadłam, mimo że zdążyłam obejrzeć już tryliardy jego dzieł i większość opisywałam słowami ,,ma całkiem kształtną kłodę".

I ostatni pan na dziś, a pierwszy wypuszczony w tej skali. Mold #9001, czyli Arabian Stallion.
To chyba jeden z breyerowych LBków, z którymi jak dotąd byłam nieco lepiej opatrzona. Może dlatego, że wraz z kolegą pełnej krwi angielskiej przez długi czas był dostępny w zestawie kreatywnym nr 4114.
Przyznam się, że nie lubię nieudanych podobizn arabów, dlatego też i hessowa próba nie przypadła mi specjalnie do gustu.
Nie jestem również fanką samego artysty, to zapewne w pewnym stopniu wpływa na mój odbiór arabka.

To tyle jeśli chodzi o moldy, ale mam jeszcze jedną, niezbyt radosną informację związaną z samym Identify Your Breyer. 
W 2021 nieoczekiwanie zmarła Janice, która prowadziła stronę od wielu, wielu lat. To jej zawdzięczaliśmy szybko uzupełniane nowości i dokładne, szczegółowe opisy serii. Domena jest płatna i początkowo pojawiły się głosy, że zostanie usunięta lub trzeba będzie płacić za dostęp, szybko jednak plotki uciszono. Stroną zajęli się nowi administratorzy i w połowie 2022 roku zaczęła być aktualizowana ponownie. 
Niestety, we wrześniu pojawiły się kolejne komunikaty. Już w pierwszym ogłoszeniu wspomniano o pracy nad aktualizacją kodu, który na obecną chwilę jest dosyć stary. We wrześniu doszła do tego informacja o zmianie firmy hostingowej, a następnie, 11 września, o decyzji przeniesienia IYB na inny serwer.
Nie znam się na programowaniu i nie do końca rozumiem jak to działa, czy strona będzie dostępna pod starym linkiem, czy też nie. Mam jednak nadzieję, że uda się jej przetrwać wraz z dobytkiem, zgromadzonym przez Janice w ciągu tych wszystkich lat. Nowi administratorzy zapowiadali, że tak się stanie, w hołdzie pamięci zmarłej. Od ostatniego wrześniowego komunikatu brak jakichkolwiek innych informacji, więc cóż, pożyjemy, zobaczymy...

sobota, 1 października 2022

Jak się jeździ na rekreancie

 

 

Wiem jak się jeździ na rekreancie.

Siedziałam przecież na rekreantach i to całkiem niedawno. Jeździłam na tych wszystkich gagatkach, które nie chciały słuchać się klientów. Na pewno wiem jak pojechać na rekreancie, który chodzi pod dziećmi na luźnych wodzach. 

 

Tak mi się przynajmniej wydawało. 

 

Od paru ładnych lat marzyłam o treningu na Grubej, a kiedy już na nią wsiadłam ta wyczekana, wymarzona jazda okazała się najgorszą w całej mojej jeździeckiej karierze. 

Wydawało mi się, że wsiądę, wezmę kucyka na kontakt, Gruba podstawi swój tłusty zadek i w końcu sensownie pochodzi. Tymczasem byłam w stanie bezproblemowo poruszać się w trzech chodach i to by było na tyle. 

Tak jak zazwyczaj wsiadam, łapię wodze i automatycznie wchodzę na kontakt, tak na Szafie po raz pierwszy nie miałam nawet pomysłu gdzie trzymać ręce, żeby tego kontaktu szukać. Wiedziałam, że Gruba z półparadami ma na pieńku, ale nadal ich brak był przykrym zderzeniem z rzeczywistością.
Zdjęcie stare jak świat, ale przynajmniej obie na nim jesteśmy (;
Mogłam wjechać w narożnik, ale poprawne wyjechanie go pozostawało w strefie marzeń. Przejścia w dół były brzydkie i rwane, a zagalopowania spóźnione. Zagalopowanie na dobrą nogę udawało się tylko w narożniku, na prostej zawsze otrzymywałam złą.

A to wszystko na klasycznym wyryjcu, z grzbietem w dole i miną zbitego psa.

Byłam nastawiona na pracę nad koniem, a tymczasem na jaw wyszły moje własne błędy. Gruba wyciągnęła ze mnie wszystko. Dosłownie wszystko. Wszystko to co przez wiele lat maskowały inne konie, akceptując moją niestabilną rękę, reagując kontaktem na tarkę (którą stosowałam nienaumyślnie i która właśnie przez skuteczność niestety weszła mi w nawyk), odpowiadając na niedokładne pomoce. Na światło dzienne wyszedł fakt, że moja pozycja to książkowy przykład dosiadu fotelowego, maskowany zazwyczaj przez wielkie poduszki kolanowe siodeł ujeżdżeniowych. 

Co gorsza wszystko na tym kucyku było trudniejsze i szło mi gorzej. Trochę niestabilna ręka stała się majtającą wodzą; noga, na innych koniach (tych chodzących w siodłach skokowych i wszechstronnych, bez wielkich poduch) leżąca odrobinę za bardzo z przodu, tu przerodziła się w ukośną linię przed popręgiem. I tak jak inne konie miały to wszystko w głębokim poważaniu, tak Szafa nie akceptuje błędów.
Kiedy moja ręka dostaje palpitacji Gruba reaguje wyryjcem - „człowiek przestań, co ty robisz?” Kiedy noga leci mi do przodu Gruba odpowiada ucieczką (,,człowiek co tam na górze się dzieje??”). Kiedy zakręcając zbyt gwałtownie ruszę wodzą, cały kontakt - wywalczony z takim trudem - idzie się bujać. Każdy błąd powoduje reakcję, nie da się tutaj niczego zamaskować.



Ja która wszystko wiem

Zderzenie z rzeczywistością było bolesne.

To nie był trudny koń. Koń z którym mogłabym mieć problem. Trudny do wysiedzenia, zepsuty przez kogoś, nieoferujący kontaktu.


Co więcej, niewiele przedtem miałam treningi na dobrze zrobionych koniach i nie byłam w stanie uwierzyć jak bardzo moja jazda zmieniła się na lepsze, pomimo długiej przerwy w jeździe i dwóch lat bez treningów pod okiem instruktora. 
Po prostu wsiadłam i robiłam te wszystkie elementy, które przedtem sprawiały mi trudność. Robiłam idealne ustępowania, łopatkę i trawers w galopie (przedtem ani razu nie zrobiłam ich poprawnie w galopie!), zagalopowanie na galop i kontrgalop od samego przełożenia ciężaru, wyjeżdżając wszystkie narożniki (gdzie przedtem otrzymanie, a co gorsza utrzymanie kontrgalopu było dla mnie walką o przeżycie). Wsiadłam na tego samego konia, na którym przedtem to wszystko mi nie szło i pojechałam dane figury bez mrugnięcia okiem.
Jeździłam na koniu z problemem z kontaktem i nauczyłam go jak przyjść do ręki. Zrozumiałam jak nauczyć go prawidłowych ustępowań. Nauczyłam się wprowadzać konie na kontakt od zadu, przy pomocy łydki. Bez problemu zatrzymywałam konie dosiadem lub nawet samą łydką. 


A potem wsiadłam na kucyka, który chodzi pod dziećmi na luźnych wodzach i zderzyłam się ze ścianą.
Gruba we własnej osobie
Moje ego oberwało i to solidnie. Nie uważam tego za taką znowu złą rzecz, każdy powinien co jakiś czas dostać przysłowiowego pstryczka w nos. Ale nie powiem, zabolało. Problem z kontaktem? Przejechanie całej jazdy na wyryjcu? Problem z przejściami od dosiadu? Ja? Ja która to wszystko umiem, umiem nauczyć tego wszystkiego konia, ja która teraz już tak dobrze jeżdżę?

 Życie lubi nas weryfikować. 

Konie są różne i od zawsze powtarzałam to mocno w to wierząc. Jednak w momencie, kiedy zaczęłam odnajdować schemat pasujący do większości, zaczęłam powoli wierzyć, że jak bardzo różne by te kopytne nie były, pasuje on na nie wszystkie.

Otóż nie. Nie pasuje.


Zaczęłam czuć się mocna, wydawało mi się że coś umiem, coś wiem. Na szczęście reprymenda przyszła w porę. Zbyt łatwo zapomnieć, że jazda konna jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się wydaje - i niż kiedykolwiek będzie się nam wydawać.


A Gruba, cóż. Gruba ma gdzieś wszystkie schematy. Wypisz wymaluj łamistrajk.



Czyli jak się jeździ na rekreancie?


Z jednej strony siedzisz na koniu, który najprostsze elementy powinien wykonywać z łatwością, bo w końcu uczy ich młodych adeptów jeździectwa. Natomiast z drugiej strony siedzisz na koniu, któremu wszystko sprawia trudność i dla którego wszystko jest trudne.


Z jednej strony jest to wierzchowiec pod siodłem sprawnie poruszający się w trzech chodach, bez problemu reagujący na wszelkie przejścia w dół i w górę. Z drugiej kopytny wszystkie te przejścia robi brzydkie i rwane, nie odpowiada na dosiad, spóźnia zagalopowania. Niby robisz to wszystko bez problemu, ale i tak spędzasz większość jazd na ćwiczeniu takiej podstawy podstaw jak przejścia galop-kłus czy kłus-stęp. Jeśli w losowym momencie treningu zachce ci się zrobić przejście stęp-galop, to wykonasz je bez problemu, natomiast kiedy spędzacie pół jazdy na ćwiczeniu tego właśnie elementu, to za licho nie zrobisz ani jednego.


Siedzisz na koniu, którego potrafisz z łatwością nakłonić do zakrętu w dowolnym chodzie. Czyli teoretycznie możesz pojechać na nim każdy możliwy es-flores, w kłusie, stępie czy galopie. 
A następnie wyjeżdzasz na przekątną w galopie i koń nagle się rozpada i robi nieplanowane przejście do kłusa - którego jako doświadczony jeździec powinieneś przecież umieć uniknąć. 
Albo nagle masz problem, żeby w ogóle wyjechać na tą przekątną lub zakręcić dokładnie w tej chwili - mimo że jest to przecież prosty i niezbyt stromy zakręt.
Albo w trakcie wykonywania wolt „dziesiątek” w kłusie niby koń się słucha i jedzie gdzie chcesz, ale zrobienie ładnej, okrągłej wolty graniczy z cudem. 
A potem jeszcze próbujesz zrobić dziesiątkę w galopie (na drobnym kucyku, dodajmy) i zmienia się ona w walkę o przetrwanie: masz problem żeby wysiedzieć i utrzymać galop, a przez to, że nie kontrolujesz swojego ciała, nie jesteś w stanie dawać precyzyjnych sygnałów, o narysowaniu ładnego koła już nie wspominając.
Czyli teoretycznie działa zarówno gaz, hamulec jak i ster, ale w praktyce wszystko jest toporne i ciężko się tego używa. 
Kluski dwie
Jak możecie się domyślić jest to piekielnie frustrujące c; Skoro wszystko działa, a ja wiem jak tego używać, to dlaczego, do jasnej ciasnej, nie jestem w stanie zrobić najprostszych banałów?


Czasem, gdy jadę galopem i robię trudniejszy element nie jestem w stanie tego galopu wysiedzieć, a wtedy robi się już z tego istny misz masz. Zaczynam podskakiwać, tracę kontrolę nad ciałem, nie mogę dać precyzyjnych sygnałów. Kucor się napina bo czegoś chcą, ale nie wiadomo czego konkretnie, a przez to ma sztywny, niewygodny galop i tak kółeczko się nakręca. Zauważcie, że wszystko zaczyna się od takiego banału jak wysiedzenie galopu - może odrobinę mniej wygodnego, skoro dla konia ćwiczenie jest trudne, ale przecież jest to podstawa. Podstawa, którą powinnam umieć.


Wprawdzie nie brzmi to przyjemnie, ale z jazdy na jazdę uczę się akceptować, że będzie trudno, że na jaw wyjdzie mój brak podstaw. Gruba przypomniała mi, że jazda konna jest trudna. Zastanawiam się tylko, czemu tak piekielnie ciężko jeździ mi się akurat na niej, skoro treningi na żadnym koniu nigdy nie były proste. Również nieraz musiałam się wysilać, walczyć z własnym ciałem. Może czuję się tak dlatego, że zazwyczaj problemy pojawiały się przy faktycznie nowych, trudniejszych ćwiczeniach, a teraz „trudne” okazały się te najprostsze z nich?
 

 
 

Jak rekreacja wpływa na sportowe treningi 

 
Często słyszę, że szkoda mojej roboty, bo rekreacja niszczy wszystko w tak zwanym międzyczasie. Nie za bardzo się z tym zgadzam.
Wprawdzie rekreant kucyka nie zegnie ani nie rozluźni, ale psuć to tak wiele nie napsuje. Gdyby rekreacja próbowała robić ustępowania albo łopatki, to faktycznie mogliby spaprać to co wypracowałam, ale takto mogę spać spokojnie.
Wniosek, że początkujący wchodzą mi w paradę zapewne płynie stąd, że konie szkółkowe często są przez swoich jeźdźców ,,zepsute", odwrażliwione na sygnały, zaczynają kombinować i tak dalej. Jednak jakby nie patrzeć, właśnie ja jestem tą osobą, która wtedy siada w siodło i ,,naprawia" to wszystko w kilka minut, więc dla mnie przeszkoda to żadna c; Co więcej, rekreant pewnie poprowadzony od pierwszego stępa na 90% nie zacznie nagle kombinować. 
 
Jednak fakt, że Gruba chodzi w szkółce, wpływa na treningi na niej w inny sposób. W momencie kiedy przychodzę na jazdę dostaję kucynkę w takim stanie, w jakim zostawiła mi go rekreacja. Nie wiem, co działo się z nią przez ten tydzień, ile miała dzisiaj jazd, co robiła wczoraj. Widzę - a w zasadzie czuję - jedynie efekt. I tak jednego dnia po kilku minutach zaczyna się swobodnie zginać i wpisywać w zakręty, a w kolejnym tygodniu jest sztywna i do końca lekcji nie jest w stanie się porządnie zgiąć. Raz bez problemu ruszamy żwawym kłusem, innym razem człapiąc kolejne kółko mam ochotę zginąć i pragnę jedynie dotrwać do galopu. Chociaż wczuwam się nieco w sytuację osób wsiadających rekreacyjnie, bo również wożę się na szkółkowcu i to tylko raz w tygodniu, to ja mam ten luksus, że ,,konkretna" część mojej jazdy zaczyna się w zasadzie dopiero po galopie. Przedtem nieraz ciężko cokolwiek z kuca wycisnąć i gdybym kończyła lekcję galopem (tak jak ma rekreacja) to nie byłoby w tym żadnego sensu.
Tutaj przerwę na chwilę, bo wiem, że wiele osób doradziłoby dać koniowi spokój, skoro ma gorszy dzień. To rozsądne wyjście w przypadku wierzchowców prywatnych, jednak w momencie, kiedy wsiadam na rekreanta jeden jedyny raz w tygodniu, chcę żeby miał szansę ten jeden raz rozluźnić się pod siodłem, wygalopować i zrobić coś porządnego. Taki koń ma z góry zaplanowane wolne, wpisane na sztywno w grafik i to nie jest tak, że pochodzi pode mną lub będzie mieć luźny dzień - pójdzie do pracy tak czy siak. W moim mniemaniu więcej pożytku przyniesie mu godzina spędzona na szukaniu prawidłowego ustawienia, niż chwila odpoczynku, po którym następnego dnia tak samo sztywny pójdzie do roboty. Dodatkowo wiem, że winą jest napięcie i po galopie zawsze problem znika (tj. nie jest to wywołane bolesnością związaną ze zdrowiem). Trzeba oczywiście dostosować ćwiczenia do samopoczucia kopytnego, ale ufam w tej kwestii mojej instruktorce (w końcu muszę jej ufać, skoro z nią trenuję c; ).

Nie chcę tu ani demonizować rekreacji, ani wysławiać zbawiennego wpływu mojego szlachetnego siedzenia na noszące go na swym grzbiecie tuptaki (; Zdarzyło się kiedyś, że nie postawiłam nogi w stajni przez trzy tygodnie, a mimo to na następnym treningu kuc chodził świetnie (tak przygotowała mi go ta okropna szkółka (;). Chciałabym tylko podkreślić, że nie wszystko działa zero-jedynkowo - ba, większość mądrych rad, które słyszymy, w ogóle nie ima się rekreacji. 
 
Rzadkie treningi również są czymś co bywa irytujące, bo ciężej o efekty niż przy częstszych sesjach, w dodatku jeśli nie mogę tego konkretnego dnia, to nici z jazdy na cały tydzień (Grubej do grafiku nie da się wcisnąć szpilki). Uczą mnie natomiast cierpliwości, tego że na rezultaty trzeba poczekać i że nie spadają one z nieba. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło c;



Jaki w tym wszystkim sens?

 
Czyli podsumowując, na rekreancie trenuje się źle i beznadziejnie, dziękuję, do widzenia.

Sekunda, stop, pozwólcie mi wyjaśnić. Wprawdzie moje wydelikacone cztery litery najszybciej zauważyły negatywy, ale to wcale nie tak, że jazdy na szkółkowcach są o kant tyłka potłuc. 
Jasne, że rekreant to nie profesor. Wielu rzeczy jeszcze nie umie, ma gorszą kondycję, równowagę i propriocepcję (tj. czucie głębokie, ogólna orientacja we własnym ciele). W moim przypadku jednak taki właśnie szarak pomógł mi odkryć i uporać się z ,,niewidocznymi" dotąd problemami, nauczył stawiać na dosiad bardziej niż na ręce, no i dał mi niezapomnianą lekcję pokory ;)
Moja szczęśliwa mina gdy jeżdżę (i piękna postawa, te proste plecy)
Niezwykłe jest także to uczucie, kiedy w końcu coś wychodzi. Gdy elementy, które przy pierwszych próbach były istną Sodomą i Gomorą, zaczynają być na ,,normalnym" poziomie trudności. Gdy po ciągłych sprzeczkach nagle wszystko ,,klika" i zaczynacie się dogadywać. Cudownie było poczuć, że koń jest prawdziwie na pomocach, że czeka na mój następny ruch, że szuka kontaktu. Trudno opisać jak wspaniałym uczuciem jest poprawienie krzywego wyjazdu na linię środkową sygnałem ustępowania, w momencie, gdy pamięta się jak ogromną walką była na początku jakakolwiek próba ustępowania.

Pewnego razu idąc na rozgrzewkę przyglądałam się dziewczynom kończącym swój trening i pomyślałam sobie, że miną lata świetlne, zanim nam z Grubą uda się wykonać ten zestaw ćwiczeń. Wyobraźcie sobie teraz jak ogromnym kopem motywacyjnym był dla mnie fakt, że półgodziny później instruktor kazał mi zrobić dokładnie to samo. Innym razem na treningu zadał nam trudniejsze ćwiczenie niż reszcie, uprzedzając, że może się ono nam nie udać. Nie muszę chyba dodawać, że wykonanie tego elementu dało mi wielką satysfakcję c;

Ponadto coś szczególnego jest w samym rekreancie. Pomijam już fakt, że Szafa od wielu lat jest moją ulubienicą i wprost uwielbiam jej charakter. Zaskoczyło mnie całkowicie, że na każdej kolejnej jeździe było coraz lepiej. Nie szło to nigdy liniowo, raz robiłyśmy cudowne kontrgalopy, innym razem kontrgalop był słaby, a za to polepszał się kontakt albo kucyk się lepiej zginał. Jednak zadziwiające jest to, że za każdym razem, na najgorszej nawet jeździe, w którymś aspekcie dało się zauważyć spory postęp. Mimo że jest to zakrzywienie praw wszechświata, to za każdym razem było lepiej. Z każdej jazdy na każdą jazdę.



 

Właśnie tak się jeździ na rekreancie

 
Jazda na człapaku ze szkółki może i nie jest łatwa, może i nie sprawia, że osobom przyglądającym się z boku opada szczęka, ale efekt, który dostaję, jest mój, uczciwie wypracowany, wywalczony i w stu procentach autentyczny. Na pewno przyjemniej byłoby wsiadać na kucora dzień w dzień, widzieć efekty szybciej, nie męczyć się z jej gorszym samopoczuciem i nie przerabiać w kółko rozluźnienia, reaktywności i zaufania do kontaktu. Jednak Gruba jest i będzie szkółkowcem, a ja cieszę się, że co tydzień miałam szansę powozić na niej swoje cztery litery c; Nieraz odnosiłam wrażenie, że faktycznie podobają jej się nasze lekcje, a przecież o to w tym wszystkim chodziło - żeby od czasu do czasu się rozluźniła, odnalazła lepiej w swoim ciele i lepiej zniosła kolejny tydzień. Najważniejsze, że efekt jest :)
 
Wiadomo, że każdy koń jest inny, rekreant, sportowiec, profesor czy młodziak. Ale mnie właśnie tak jeździło się na rekreancie. 
Na razie Gruba ma ode mnie wolne, zobaczę kiedy uda mi się ponownie wpisać w jej plan tygodnia. Uzbrajam moje ego i co tu dużo mówić, nie mogę się doczekać, żeby znów wsiąść w to wytarte syntetyczne siodło c: A Was zostawiam z tym postem, mam nadzieję, że chociaż częściowo zaspokoił Waszą ciekawość. Uczcie się, pracujcie, bawcie i wsiadajcie na rekreanty, bo to naprawdę kochane futrzaki z sercem ze złota. Czasem aż trudno uwierzyć, jak ogromnym <3