wtorek, 7 lutego 2023

Moja armia 26 (część 1/2)


Skarżę się i skarżę ile to modeli skitrałam na dnie szafy by czekały na przeróbkę, ale nigdy dotąd nie pokazywałam Wam jeszcze skali problemu. Otóż moi drodzy, today is the day.
 
Długi czas dokładałam kolejne gumiaki do mojego magicznego worka, a ostatnio postanowiłam sprawdzić co już w nim jest. Owa kontrola wypadła gorzej niż kiedykolwiek bym się spodziewała, bo modeli siedzących w worku na chwilę obecną jest... 26.
 
Nie 5, nie 10, a 26! Jak to się stało? 
Niektóre z nich wpadły mi w łapki całkiem niedawno, ale starsze spędziły w worku po kilka lat. Ze wstydem przyznaję, że o części z nich zdążyłam już nawet zapomnieć. Co ciekawe większość (a wręcz prawie wszystkie) doczekała się swojego wpisu na blogu. Przejrzałam niektóre z nich i nieraz byłam zaskoczona, jakie przedtem miałam plany co do tych modeli... nawet nie samym tym, że plany się zmieniły, tylko że kompletnie ich nie już pamiętam.

Przemknęło mi przez myśl, że nie jest możliwe, żebym opisała aż dwudziestkę koni... A potem przypomniałam sobie, że niedawno stuknęło mi 100 postów na blogu, a o czymś te wpisy przecież musiały być.
 
Fotografowałam moje ofiary w losowej kolejności, tak jak wpadły mi w ręce i chyba po prostu w ten sposób je przedstawię.
1. Na pierwszy ogień poszła Molly. Pamiętacie ją może? To tinkerka, którą okrzyknęłam kiedyś matką naturą i zakulisowo parowałam ją z Jeffem.
Nie zmieniła się zbyt mocno od czasu, gdy publikowałam jej letnią sesję. Pomyślnie ścięłam jej grzywę i grzywkę, szyja jest wprawdzie jeszcze niewygładzona, ale tym, co mnie faktycznie wstrzymało przed jej ukończeniem, są szczotki.
Szczoty to ciężki temat, są strasznie trudne do usunięcia, chociaż powoli z jednej z nich zaczyna wyłaniać się kopyto. Z resztą dokładnie to samo wstrzymało moje prace w przypadku Jeffa. 

Jeśli chodzi o przeróbkę, to nadal obstaję przy tym, że nie ruszam ogona, grzywę chyba jednak dorobię z apoksy sculpt. Nad maścią jeszcze nie myślałam.

2. Rudolf, gość którego, mogę się założyć, że nikt nie rozpozna. Dostał krótki fragment posta na moim blogu, a potem zmienił się chłopak radykalnie. 
Pamięta ktoś może tego srokacza z lwią grzywą? 
No to.. tak wygląda teraz :)
Jestem piekielnie dumna z tego jak wyszła jego szyja z prawej strony (z lewej już niezbyt (': ), zauważcie że kompletnie inaczej wygląda teraz jego pysk. To na pewno nie jest profesjonalnie zrobiony custom, na szyi możecie zauważyć braki i dziury, które powstały ze względu na strukturę usuniętej już grzywy. Po środku zrobiłam wcięcie na moherową grzywę, które, cóż, nie wygląda zbyt wyrafinowanie. Pozostałości moheru, który zaczęłam przymocowywać, ale nie znalazłam żelu do włosów, a potem zaginął sam moher. Ucho, które ucierpiało w trakcie całego tego zamieszania. Malowanie również takie sobie, chciałam zrobić ten sam wzór łat, tylko lepiej... tyle, że sama nie umiem malować łat. I w dodatu ostatnio pożółkły i ogólnie zbrzydły, wymagają poprawienia. Włoski, imitujące deresza, są po pierwsze za duże, po drugie o różnym kształcie, widoczności i grubości, istny misz masz. Różowy nos zrobiony przy użyciu białej i żółtej farby (to dzięki niemu wiedziałam, skąd wziąć różowy przy Charlotte). A do tego nasada ogona, zrobiona z apoksy tak możliwie źle jak tylko się dało.
Ogólnie należałyby mu się gruntowne poprawki.
Z drugiej jednak strony mam do tego gościa ogromny sentyment. Nawet dziwną szramę na ganaszu zakryłam mu serduszkiem. Ten różowy nosek, cudne spojrzenia, maść, która jest brzydka ale mu pasuje. I teraz się waham, bo z jednej niby wałach zasługuje na drugą szansę, a z drugiej co jeśli zrujnuję to wyjątkowe ,,coś", co w nim tkwi?
Czeka więc dalej, bo decyzji brak.

3. Tego pana opisywałam przed sekundą, nie wiem czy jest sens, żeby się powtarzać. Gumowatość i brak pomysłu co z nim zrobić na razie trzymają prace w miejscu, z resztą nie czeka jeszcze tak długo, mamy czas. Guma powstrzymała mnie nawet przed usunięciem napisów z brzucha.

4. A oto Chocolate, która od lat kilku czeka na jedną jedyną poprawkę. W przeciwieństwie do reszty gumiaków nadal chodzi na sesje, bo na zdjęciach nie widać, że jest rozgrzebana.
Tak jak wspomniałam w poście z jej opisem, Chocolate jest dziewczyną. Natomiast szwarcwald od Collecty już nie. Operację zmiany płci rozpoczęłam niemal od razu po przedstawieniu panienki na blogu, ale chociaż w planach jest wyłącznie usunięcie niepotrzebnych części i zamalowanie białych plam, to skończenie tego zadania w sensownym czasie mnie przerosło. I nadal przerasta. Na moje usprawiedliwienie - ciężko się manewruje nożyczkami w takich miejscach.

5. Czarny, ledwo tknięty i nadal bezimienny. Schleichowy karosz odkąd jest w moim posiadaniu zdołał stracić grzywkę, część grzywy i ogon wraz z rzepem ogonowym (ten rzep nie był planowany, ale cóż, dorobi się drugi).
Tym, co bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, jest kształt jego pyska, którego atuty udało się wyciągnąć już dzięki tak drobnej zmianie jak ścięcie grzywki. Z tego powodu żywię do niego dość pozytywne uczucia i wręcz nie mogę się doczekać, co z niego wyjdzie. Tylko też niezbyt rwę się do przeróbki, bo nawet grzywę ciężko zeskrobać, chociaż jest cienka. Ten koń jest twardy jak kamień.

6. Rudeusz z kolei (tj. magicznie znaleziony niewiadomo skąd i czyj collecciak) doczekał się ukończenia etapu prac em... nożyczowych.
Usunęłam napisy spod brzucha, dorobiłam coś na kształt włosia (czy wyszło ok czy jednak tandetnie przekonamy się pod farbą) i ogólnie jest gotowy do malowania, tylko... no właśnie, co on tu jeszcze robi?

7. Kolejny collecciak i druga na dziś gumowa panna, czyli klacz mustang w przeróbce już od lat miliona.
obecnie
przedtem
Przeróbka idzie mi słabo z kilku różnych powodów. Po pierwsze, jest to gumiak i do prawdziwych zmian potrzebowałam ostrzejszego noża. Po drugie postanowiłam do przesadnie gnącej się nogi dodać drucik i zrobić z jej pozycji galop. I tak już się czas jakiś babram z tą nogą...
Jak widać na pierwszym zdjęciu, obcięłam jej nieco loków, zadbałam o to by rzep ogonowy wyglądał realistycznie (to najważniejsze przecież c; ) i zmniejszłam jej klatkę piersiową. Może i nie jest idealnie, ale od góry nie jest już tą okropną gurszką (po lewej przedtem, obecny stan z prawej).
W planach miałam przeróbkę dla siostry, na pintosza, ze zmoherowaniem grzywy i bodajże zostawieniem ogona (?). Co z tego wyjdzie - sama nie wiem ;)

8. Paso finiak collectowy jest u mnie stosunkowo krótko, stąd brak mu na razie jakichś szczególnych ubytków.
Na pewno zmienię co nieco z jego rzeźbą, ale nie mam jeszcze żadnych konkretnych planów.

9. Natomiast jego schleichowy sobowtór już się spod moich nożyczek nie wywinął. W zasadzie to aż świeżbiło mnie, żeby tylko zatopić w nim ostrze.
Przeróbka zapowiada się na dłuższą sprawę, bo Cynamon jest z twardego plastiku, w dodatku muszę dobrze rozplanować, co zrobić z jego szyją. A przy przerzeźbianu najdłużej zajmuje mi właśnie myślenie. Nadal podtrzymuję swoją pierwotną wizję, czyli polepszona wersja jego samego, z ogonem prawdziwego paso i tą ich dziwaczną szyją (o wszystkim było tu, klik). Czyli jak na razie bez większych zmian.

10. Nad tym co zrobić z AQH nadal się głowię, ale jednego jestem pewna - bez tej okropnej grzywy będzie wyglądał kompletnie inaczej. Jak na razie zostały jeszcze jej szczątki, ale już jest o wiele lepiej.
Jak widać pozbawiłam go również ogona i jetem pod wrażeniem tego, jak fajną ten schleich ma sylwetkę. Już nie mogę się doczekać co z niego wyjdzie. A przecież nawet nie mam jeszcze pomysłu, co to będzie!

11. Jeff. Oj Jeff to jest długa historia.
To jeden z pierwszych gumiaków, które przyszły do mnie do przeróbki. Dostałam go na Święta razem z Rudym. I od początku wiedziałam, że muszę grzywacza ogolić. 
Długo męczyłam się z jego grzywą, jeszcze dłużej próbując dopasować ja do drugiej połowy i w przyszłości jeszcze się z nią pomęczę. W zasadzie to niewiele się zmienił od czasu jego nie-jesiennej sesji. Tylko ogon stracił (w końcu! z tym też się trochę grzebłam).
Niepotrzebnie się uparłam, żeby usunąć też szczotki. Trudne, pracochłonne i mozolne zajęcie, a w dodatku szczoty maskowały brak logistyki w umieszczaniu kopyt w stosunku do reszty nogi. Jeśli jakoś wyratuję tą prawą przednią, to możecie mnie nazywać mistrzem świata.
Zabawne jest to, że nasz tinker jeszcze nowego wyglądu nie ma, ale nowe imię już dostał. Nazwałam go... Set. Od, uwaga uwaga - słowa sunset (zachód słońca). Kiczowate - wiem - co mi strzeliło do głowy - nie wiem. Jeszcze je zmienię zanim będzie gotowy.
Na razie myślę, żeby zrobić z niego takiego typowego coba, jelonka ze ściętą grzywą i jakąś ładną odmianą.


12. Lipican, prezentowany całkiem niedawno (mój Boże, moje niedawno jest strasznie względne ;')) został już napoczęty. Zaczęłam ścinać mu górną część szyi i uszczuplać przerośniętą klatkę piersiową.
Swoją drogą odkryłam, że faktycznie istnieją konie z tego typu ,,krowim" zadem, jednak takie osobniki muszą nie tylko posiadać do tego predyspozycje anatomiczne, ale i być naprawdę mocno zabiedzone.
A z tej strony poprawiam ułożenie ganasza względem szyi i ułożenie mięśni na niej samej. Kto wie, może jeszcze coś z tego gościa będzie?


13. Ach, Ziko. Wiecznie na wykończeniu, nigdy nie skończony.
 
W planach mam przerobienie go na siwego arabka z wełnianą grzywą, i mam tutaj na myśli araba, takiego faktycznie przypominającego oryginał, a nie schleichotwór.
schleichowy oryginał
Na pewno widać różnicę w porównaniu z oryginałem, ale coraz mocniej wątpię, że da się go przerobić tak realistycznie, jak to sobie wymarzyłam. 
Tak czy siak, cały czas go kończę, mówiąc sobie ,,jeszcze tylko to" i tak się babram z tym jeszcze tylko już kolejny rok.
Istotnym problemem, który znacznie wydłużył cały proces, są pogięte nogi. Z początku problemem była tylko jedna z nich, dziwnie ugięta w stawie nadgarstkowym, potem zaczęła się krzywić także druga i żadne cuda wianki nie chcą tutaj pomóc... ani podgrzewanie, ani ciepła woda, ani ustawianie w wybranej pozie.
 W każdym razie zanim go ukończę muszę naprawić wszelkie ,,jeszcze tylki" i znając życie będzie to chwilę trwać.

Tak oto dotarliśmy do połowy mojej armii i chyba nie ma sensu, żebym przedstawiała resztę w dzisiejszym poście, zachowam je więc na część drugą. 
Pamiętacie jeszcze choć niektóre z tych staruszków? Dla mnie to swego rodzaju sentymentalna podróż wstecz, do początków mojej przygody z nożyczkowaniem. Zabawnie poczytać, jak naiwnie wierzyłam kiedyś, że wszystko da się łatwo przerobić. Oj, wcale nie tak łatwo wyprowadzić schleiche na ludzi ;)

Sayonara, część druga w przygotowaniu :D