niedziela, 29 listopada 2020

Sesja... zimowa?

Ze względu na spory przymrozek, w tym tygodniu udało mi się wyjść na mroźną sesję :)
Swoją drogą padał już u Was śnieg? U nas padał na przemian z deszczem i od razu się rozpuszczał, ale zawsze to coś. Może w końcu doczekam się śniegu na Święta, kto wie? Wigilia tutaj miałaby jakiś plus.

Pierwsze zdjęcia z tych zrobionych Cassino, były tak naprawdę próbą powtórzenia tego ujęcia:
Oba zdjęcia zniszczone, bo jak może pamiętacie, miałam jeszcze wtedy problem z ISO xc Na miniaturze tego nie widać, ale jeśli przybliżycie, to wszystko stanie się jasne. Ogromnie mi szkoda tego błędu, bo byłam z nich niesamowicie dumna, zwłaszcza z tego pierwszego.
Spróbowałam więc je powtórzyć, chociaż jak można się domyślić, z marnym skutkiem, bo odtworzenie tego samego ujęcia to karkołomne zadanie. Tym razem na każdym zdjęciu coś mi się nie podoba, w dodatku wyostrzenie zawsze jest na nie tym co trzeba.
Tym razem mech był oszroniony.

Po prostu żadne jakoś mnie nie zachwyciło. Może to ten kadr mi się przejadł?

Kolejne zdjęcia zostały wykonane na...
 oszronionym dachu grilla.

Z jakiegoś powodu ten dach mnie zawsze fascynował.
Mabel miała jeszcze swoje pięć minut w tym samym miejscu, co przed nią Val... Cassino. 
Kurczę, sama zapomniałam, że tak go nazwałam cx
Nie wiem czemu moje sesje są zawsze takie krótkie. Tym razem miałam wprawdzie tylko 20 minut, ale zawsze gdy idę na stricte sesję wychodzi mi jakoś mało zdjęć, nie uważacie?
Postanowiłam spróbować szczęścia jeszcze na kolejnej przerwie, ale niestety szron zalegający od rana akurat w tę jedną lekcję zdążył stopnieć.
Tylko Mabel załapała się jeszcze na zdjęcie.

Ten post wyszedł tak krótki, że aż dziwnie mi kończyć. Swoją drogą ostatnio coś często mnie to spotyka. Muszę się poprawić jakoś w najbliższej przyszłości.

niedziela, 22 listopada 2020

Jedna wielka niewiadoma

Muszę się przyznać, że zepsułam całkiem porządną sesję. Starym sposobem - znów bawiłam się ISO i zapomniałam przestawić na auto :] Jestem na siebie zła, bo coś tak czułam, że ISO może być nie okej, ale po co to naprawiać, niee.
A pozowała mi nowa modelka, klaczka z firmy... em... cóż, tutaj pojawia się problem.
Próbowałam dowiedzieć się, co to za konik i uznałam, że jest całkiem podobny do koni Playmobil. Zbliżona grzywa i ogon, pysk, ruchoma szyja i niekiedy identyczne kopytka.

Tyle tylko, że niezależnie jak podobne są konie Playmobil, wszystkie mają wyrzeźbione oczy. A nasza bohaterka nie.
Przydałoby się znać przybliżoną datę produkcji, ale tutaj też nic nie wiem.
Konika dostałyśmy do zabawy od znajomych rodziców. Nie pamiętam kiedy, nie wiem od kogo konkretnie, ani kto je wcześniej miał.
Wiem jedynie, że trafiły do nas już jako używane. Nie wiem jak długo ani ile poprzedni właściciel ma teraz lat.
Ot, jedna wielka niewiadoma.
Z tego co pamiętam w grzywę wsadzone były kokardki, a trzymały się dzięki pojedynczemu bolcowi. Jeśli się nie mylę to te dwie, po których nie zostało ani śladu, były czerwone. Jednak równie dobrze mogły być niebieskie, tak jak ułamany bolec środkowej.
Lubię tego malucha, jest całkiem przyjemny dla oka, a szyję można ustawiać w górę lub w dół. Ze względu na to, jak stara jest ta zabawka, zdarza się, że szyja sama ,,spadnie" w dół, jednak jak na tak wiekowego konia naprawdę jest nieźle.
Klaczka jest mniej-więcej wielkości LB. Porównałam ją z Północą, która jak widać jest pokryta primerem i idzie do przemalowania. Wiem, że miałam jej nie ruszać, ale... Cóż, lista moich nietykalnych Schleichy zmniejszyła się do Mabel.
Posadziłam na nią moją uniwersalną amazonkę, która jednak jest na konika zdecydowanie za duża. Kiedyś myślałam, że są z tej samej firmy (sądziłam też, że pasują do siebie rozmiarowo cx), bo klaczkę dostałyśmy razem z lalkami. Teraz widzę, że chyba jednak nie.
Swoją drogą mojej amazonce przydałaby się wizyta u fryzjera.
Przed
Po
Wybrałam się z panienką na sesję i muszę przyznać, że radziła sobie całkiem dobrze. Tylko to ISO niestety >.< Odkryłam w programie ,,Zdjęcia" podstawowe opcje edycji zdjęć i postanowiłam się trochę nimi pobawić, chociaż niewiele przeróbek wstawiłam, bo program jest dość prosty i zazwyczaj wygląda to raczej kiczowato.
Oczywiście bez przeszkadzaczy się nie obyło c;
Dookoła mamy całkiem ładne pola, szkoda tylko, że nie da się ich zbytnio wykorzystać na tło, bo wychodzi to jak powyżej.
Wydaje mi się, że udaje mi się już nieco lepiej znaleźć tło, chociażby dopasować rozmiar płotu itd. Wciąż nie jest idealnie, ale zawsze to jakiś postęp (;
Jak może już zauważyliście, konik jest z jednej strony lśniący, śliski w dotyku, a z drugiej nie jest gładki, ma na sobie masę malutkich punkcików.
Ciężko trochę robić zdjęcia, jak co poniektórzy są zazdrośni o trawę i włażą w kadr ._.

No i co sądzicie o tej pani? Księżniczka jeszcze nie ma imienia - może pasowałoby jej właśnie Princess? 
Muszę ją jeszcze kiedyś zabrać na zdjęcia. Tylko lepiej następnym razem najpierw sprawdzę ustawienia ISO (;

niedziela, 15 listopada 2020

,,Perfect horse never made a horseman" - czyli ile znaczy koń

Myślę, że tego typu posty będą się tu częściej pojawiać, bo lubię je pisać, a z tego co zauważyłam, Wam też nie przeszkadza taka nie-figurowa forma. Dzisiaj trochę o tym ile w parze koń-jeździec znaczymy my, a ile znaczy koń. A w zasadzie to bardziej o stereotypach odnośnie dobrych koni, trudnych koni i nauki w jeździe konnej.
https://ridingonair.tumblr.com/post/10907809388
W świadomości jeździeckiej funkcjonują dwa przekonania na temat ułożonych i nieułożonych koni, które mnie szczerze denerwują. Jedno mówi, że trudne konie uczą więcej; drugie, że dobry koń robi wszystko za nas - a oba tak naprawdę mijają się z prawdziwą wizją tego, w jaki sposób i ile wierzchowiec nas uczy.

A smooth sea never made a sailor 
A perfect horse never made a horseman

Mawia się, że każdy koń czegoś uczy i wydaje mi się, że to całkiem prawdziwe twierdzenie. Trudny koń na pewno nie jest od tego wyjątkiem, ale wielkie hasła sugerujące wręcz, że w zasadzie to jazda na takim koniu jest jedyną drogą do zdobycia prawdziwego doświadczenia, są zbyt górnolotne i niezbyt prawdziwe. Mam wrażenie, że wiele osób uważa, iż nie umie np. wysiedzieć bryków, bo za rzadko jeździ na brykających koniach. Chociaż nauka przez praktykę jest tutaj jakimś sposobem, to może się nieraz okazać złym pomysłem.

Wyobraźmy sobie kogoś z rekreacji, może siebie samych sprzed kilku lat czy jakąś ostatnio widzianą osobę, jeszcze bez zbyt dużej kontroli nad koniem, na rumaku, który bryka. Dosiad niepewny, równowagi brak, strzemiona w zasadzie to tylko do ozdoby, już chyba łatwiej zamiast nogami byłoby się trzymać rękami za grzywę >.< Co spowoduje bryknięcie? Wszystkie te wady wyjdą na jaw, a delikwent podskoczy jak worek kartofli, by zdezorientowany opaść w siodło lub na szyję konia, a może nawet na ziemię. Do tego przestraszy się nie na żarty, zapamięta głównie, że było to przerażające wydarzenie, a nawet bardzo możliwe, że nabawi się traumy, zwłaszcza jeśli taki baranek się powtórzy i będzie równie nieprzyjemny (a często wyda się wręcz jeszcze gorszy, bo chyba wszyscy jeźdźcy się zgodzą, że strach ma w takich wypadkach brzydki zwyczaj narastać lawinowo). Ta droga prowadzi prosto do utraty zaufania do koni i powstania urazu do brykania, czyli w zasadzie gorzej niż do nikąd, bo z każdym takim lękiem walczy się koszmarnie długo.
https://www.horseandhound.co.uk/news/weg-para-freestyle-natasha-baker-fall-665798
Koń powinien być przede wszystkim dopasowany do poziomu jeźdźca. Z mojego doświadczenia wynika, że równie dobrze można nauczyć się radzić z wieloma problemami, jeżdżąc sobie na tuptakach bez dziwnych pomysłów. Poprawić swój dosiad, oparcie na strzemionach, pracę nóg czy działanie rąk, zależnie na co chcemy się uodpornić. Nieraz dane mi było się zdziwić, gdy moja ręka tak po prostu ,,sama" jechała w dół, uniemożliwiając kucowi wyjechanie z koła, czy kiedy zdarzyło mi się bez problemu wysiedzieć pierwszy w moim życiu bryk - mimo że dotąd wsiadałam na same spokojne szkółkowe człapaki. Magia? Nadzwyczajne zdolności? Może jestem niezwykła, kto wie? :3 A może  po prostu nabywając inne umiejętności, w tak zwanym międzyczasie, przy okazji, wyrobiłam sobie i odporność na niektóre końskie zagrywki?

Owszem - przynajmniej według mnie - na trudnym koniu można nauczyć się swego rodzaju odporności psychicznej na trudne momenty w siodle (i nie tylko tego); tyle że nie na hurra. Jeszcze raz powtórzę, koń powinien być dopasowany do poziomu jeźdźca. Zwłaszcza przy jeźdźcach, którzy mają tendencję do panikowania w siodle (takich jak ja) ważne jest, żeby przesiadać się na trudniejsze konie stopniowo, nie od razu na konia, który nas przerazi i w zasadzie tyle z tego wyjdzie.

The only reason people say we just sit there 
is because we make it look easy

http://www.gielda-koni.com.pl/Konie/6192

Co do drugiego twierdzenia - tego jakoby dobry koń wszystko robił sam - to farmazon tak czysty, że strach się bać. Z cyklu: po czym poznać, że ktoś nigdy nie siedział na dobrze zrobionym koniu. Przy tym to często używany argument, że niby ktoś jeździ od nas gorzej. Na szczęście łatwo ową teorię zdementować, wsadzając takiego heretyka na pożądanie ułożonego wierzchowca.

Jeździłam na wielu fajnych koniach i profesorach, a do tego miałam niepowtarzalną szansę trenować przez pewien czas na naprawdę świetnie ułożonym kucyku tuż po okresie, w którym był jeżdżony przez o wiele lepszych ode mnie jeźdźców. I powiem Wam, że jak cudowny ten wierzchowiec by nie był, to nie działa tak, że byle kto sobie wsiada i wszystko wygląda idealnie. Kiedy po raz pierwszy posadziłam na Kucyku swoje cztery litery, byłam przekonana, że zganaszuje mi się praktycznie sam. No i przeżyłam szok, okazało się, że żeby koń używał szyi jak powinien, trzeba wiedzieć jak używać swoich rąk. Dobry koń ułatwia zadanie, bo odpowiada na lżejsze sygnały, ale to nie zmienia faktu, że odpowiada na sygnały poprawne. Łatwiej z niego coś wyciągnąć, ale trzeba wiedzieć jak. Przy czym jeśli chcemy nawet na super koniu zrobić coś super, to to super musimy dodać od siebie. 
https://gestuet-tannenhof.com/en/stallions/chacco-chacco-gt/
Pamiętacie jeszcze Shelley Browning? Siedziała na super koniu? Siedziała. Zrobiła piaff? Zrobiła. Ładny? No właśnie nie. Ten piaff był okropny. Dlaczego? Bo dobry piaff to nie tylko dobry koń, ale i dobry jeździec. Koń daje od siebie tyle, o ile jeździec poprosi. Zdarza się nieraz, że dobrze ułożony koń da więcej, ale kiedy ktoś prosi o lizaka to nie daje mu się od razu fabryki cukierków. A nawet jeśli koń chciałby od razu ofiarować nam fabrykę cukierków, to zazwyczaj nie jest obecnie w stanie. Lepszy jeździec jest w stanie lepiej rumaka rozgrzać, lepiej go przygotować do danego elementu i wykonać wszystko w lepszym ustawieniu. Słabszy jeździec przez błędy w tych sferach po prostu utrudni zadanie swojemu wierzchowcowi, dlatego zostanie ono wykonane na niższym poziomie, a jeśli pójdzie źle to nawet wcale.

Do tego dobrego konia łatwo zepsuć, o czym sama boleśnie się z Kucykiem przekonałam. Nie możemy zrzucać na konia winy za wszystko, ale nie można też nakładać laurów tylko na głowę konia. Jeśliby nawet założyć, że ktoś ma tak cudownego wierzchowca, że niskie umiejętności jeźdźca wystarczą, żeby wyciągnąć z rumaka aż tyle, ile widzimy, to to ,,aż tyle" z upływem czasu zmieniłoby się w dużo dużo mniej. Na pewno wierzchowiec nie zapomni tego, czego został nauczony, ale wycwani się i przestanie odpowiadać na byle sygnał najpoprawniej jak umie. Więc jeśli czyjś wierzchowiec nie tylko trzyma fason, ale i zdaje się progresować - to chyba jednak jeździec nie jest tak beznadziejny, jak się nam zdawało (;
http://www.thinkequus.com/
Koń wręcz nie powinien robić czegoś sam z siebie. Dobrze ułożony wierzchowiec będzie czekał na sygnał od jeźdźca. Owszem, istnieją konie, które robią coś same, ale zazwyczaj nie wygląda to tak poprawnie jak powinno, a czasem nawet takie samodzielne działanie sprawia, że koń uczy się czegoś źle - bo jemu wydaje się, że tak jest poprawnie, a jeździec nie wie, więc nie poprawia i tak sobie jadą. Po prostu lepiej, żeby koń nie robił niczego za nas.

A perfect horse never made a horseman?

Teraz trochę na temat obu myśli, czyli które konie uczą więcej i dlaczego. Prawda jest taka, że to te ,,prostsze" do jazdy, lepiej ułożone konie, uczą więcej w krótszym czasie, a nie wiem czy nie więcej w ogóle.

Jeśli chcemy podjąć się nauki czegoś, przykładowo matematyki, to potrzebujemy nauczyciela. Kogoś, kto zna się na matematyce. Ta osoba jest potrzebna, żeby pokazać nam jak rozwiązywać zadania, jak dodawać, jak mnożyć, a jak liczyć logarytmy. Kiedy sami zrozumiemy to wystarczająco dobrze, możemy nauczyć danego zagadnienia kogoś innego.
I dokładnie tak samo sprawa ma się w przypadku jazdy konnej. Przynajmniej jedno z pary koń - jeździec musi być nauczycielem. Musi już to umieć.
Dlaczego naszym nauczycielem nie jest instruktor? Oczywiście posługuję się tutaj tą matematyczną metaforą, bo w rzeczywistości instruktor jest przecież dla nas nauczycielem jazdy. Trenera porównałbym do takiego nauczyciela matematyki, który nie może nam niczego pokazać, może nam jedynie powiedzieć co zrobić i ocenić efekty. Chodzi o dobre odczucia. Trener ich nam nie da, nieważne jak jest dobry i jak bardzo się stara. 
Kyra Kyrklund obrazuje to w ten sposób:

When you have not tasted strawberry jam you cannot imagine something that tastes like strawberry jam. 

Te słowa w wolnym tłumaczeniu znaczą: Jeśli nie próbowałeś dżemu truskawkowego, nie możesz sobie wyobrazić czegoś, co smakuje jak dżem truskawkowy. 
Ktoś, kto go jadł, może ci opisać go najdokładniej jak umie, ale dopóki sam trochę nie zjesz, nie będziesz wiedział jak taki dżem smakuje. Dokładnie tak jak z jazdą konną - dopóki nie poczujesz o co chodzi, nie będziesz rozumiał danego zagadnienia. A dopóki nie wykonasz czegoś poprawnie, nie poczujesz o co chodzi. Dobrze ułożony koń ma ten olbrzymi plus, że jeśli uda nam się skłonić go do wykonania jakiegoś zadania, to wykona je poprawnie, dzięki czemu da nam dobre odczucia. 
Tutaj kółko się zapętla, bo dopóki sam nie zrozumiesz tego ćwiczenia i nie nauczysz się go wykonywać, to nie nauczysz tego innego konia. Przynajmniej nie poprawnie.
https://howtodressage.com/troubleshooting/how-to-deal-with-a-spooky-horse/
Czy właśnie stwierdziłam, że nie da się uczyć na wierzchowcu, który sam czegoś nie umie? Ależ skąd, nie rozgłaszajmy herezji. Oczywiście, że się da, o czym świadczą z resztą licznie występujące w internecie zdjęcia z metamorfoz koni i ich jeźdźców. Tyle, że jest nie tylko trudniej wykonać coś poprawnie, ale występuje również pewien haczyk: można wykonać to samo ćwiczenie na nieskończoność niepoprawnych sposobów. I kiedy ani jeździec, ani koń nie wie czy to to należy czuć, czy może chodzi o coś innego, nie będą wiedzieli, czy robią coś dobrze, czy może właśnie otrzymali jedną z owych niepoprawnych wersji. Mamy przy sobie i trenera, to fakt. Tylko że, jak już tłumaczyłam, instruktor nie odda nam smaku nieznanego dżemu. On mówi nam co robić i ocenia nasze działania po wyniku, który widzi. A problem jest taki, że 4 to wynik nie tylko działania 2+2, ale i 2x2, 3+1 lub 8:2. O ile kiedy zamiast 4 otrzymamy 16 to nasz mentor łatwo wypatrzy to z ziemi, to czasem może nie dostrzec, że nasze 4 jest oszukiwane. Teoretycznie błędy powinno być widać, jednak na ziemi nie zawsze można wszystko zauważyć. Dlatego przy takiej kombinacji konia i jeźdźca dobrze jest raz na jakiś czas posadzić w siodło trenera, który skoryguje ewentualne błędy i sam poczuje z jakimi problemami mierzą się jego podopieczni.
https://www.duwell.co.nz/resources/37/why-are-horses-not-naughty-/
Chyba nie muszę dodawać, że osoba, która uznałaby, że ułoży sobie konia sama, bez trenera, praktycznie nie ma szans dotrzeć w to samo miejsce co reszta. Zazwyczaj takie osoby mają już trochę doświadczenia i uznają, że tyle wystarczy, żeby kształcić się samemu. Tylko że dodawanie i mnożenie nie wystarczy do rozwiązania wszystkich zadań. Nawet jeśli uznamy, że owszem, Pitagoras był jedną osobą, więc ktoś może odkryć twierdzenie Pitagorasa samodzielnie, to na całą znaną matematykę nie składa się jeden Pitagoras. To, co wiemy obecnie, jest dorobkiem niezliczonych matematyków. Tak samo jest z jazdą konną. Nikt nie odkryje całej jeździeckiej teorii sam, bez niczyjej pomocy. Plus nie raz i nie dwa spotyka się na jeździeckiej drodze niezbyt kompetentnych trenerów albo takich, którzy mimo swojej wiedzy wciąż częstują uczniów jedną czy dwoma nieprawdziwymi teoriami. Osoba biorąca się za samodzielną naukę mogła od kogoś takiego nauczyć się czegoś niepoprawnego. Jeżdżąc z innymi instruktorami ów jeździec miałby szansę to naprostować, a tak... no cóż, ciężko liczyć logarytmy, jeżeli dwa do potęgi drugiej jest dla nas wciąż równe pięć.

Aż ciśnie się na usta temat nauki młodych koni, za którą nierzadko chwytają się niedoświadczeni jeźdźcy - a ciśnie się tym bardziej, że z tego co widzę kupno młodych koni zarówno wśród polskich youtuberów jak i modelarzy robi się modne (nie znam i nie oceniam właścicieli - po prostu mówię, że zauważyłam trend do kupna młodziaków przez osoby, które są znane w jeździeckim świecie). Nie mam zamiaru jednak się na ten temat wypowiadać, bo nie miałam styczności z młodymi końmi, a z wyczytanych informacji to głupot można nazmyślać, a nie coś mądrego przekazać. Jeśli chcecie się dowiedzieć dlaczego słaby jeździec i młody koń to zły pomysł, to Quantanamera poświęciła temu zagadnieniu całego posta pt. ,,NIE dla młodych koni i niedoświadczonych jeźdźców", przy czym zachęcam również do lektury komentarzy, bo w nich także jest wiele wartościowych słów.
https://www.youtube.com/watch?v=6AwD3Bx-QqQ

Chciałabym jednak dodać na ten temat coś ode mnie, bo jedna rzecz zwróciła moją uwagę. 

Osoby biorące się za młode konie często twierdzą, że chciałyby ułożyć je pod siebie.

I tu pojawia się pytanie: co to konkretnie oznacza?

Czego dokładnie chciałbyś uniknąć? W jaki sposób zamierzasz to osiągnąć? 

Jeżeli nie znasz odpowiedzi na te trzy pytania, to chyba nie masz powodu w ogóle się za to brać. 
,,Pod siebie" to tak ładnie brzmi, zupełnie jakby każdy jeździec miał swój unikalny wzór i potrzebował dopasowanego do niego wierzchowca. Tylko co to znaczy w praktyce? Jeśli wiesz, to dobrze. Natomiast jeśli nie, to skąd pewność, że to osiągniesz?
Może i się mylę, ale dla mnie to tylko pusty, ładny zwrot, który ma pokazać, jak niezwykłego wierzchowca chcemy otrzymać. Dlatego osoby, które go używają, budzą moje poważne wątpliwości. Z tej prostej przyczyny, że osoby które wiedzą, czego chcą, zazwyczaj używają konkretów, a ogólnymi stwierdzeniami wypełnia się braki.
Zazwyczaj. To nie znaczy zawsze.

Czy tylko mi się zdaje, czy post wyszedł jakby... krótki? Zwiększyłam w końcu czcionkę, może to przez to mam takie wrażenie. 
Do napisania posta skłoniły mnie ostatnie przemyślenia, związane z jedną zdolną kilkulatką trenującą na wybitnych koniach oraz z rozmowami z siostrą, która przy tym temacie stoi po przeciwnej stronie barykady. Zapewne domyśliliście się, że post odnosił się głównie do ujeżdżenia, ale przy innych dyscyplinach sprawa wygląda tak samo.
Jako że jeździłam na koniach profesorach, nieraz ubodło mnie do żywego stwierdzenie, że na przykład... koń ganaszuje mi się sam. Kontakt, o który tyle walczyłam, czas, który poświęciłam na zrozumienie wodzy, treningi, na których nie byłam w stanie wyjechać narożników, bo nie rozumiałam jak się steruje, ktoś podsumował jednym zdaniem, że koń robi to za mnie. Gdyby faktycznie jazda na profesorach była taka łatwa, nie byłoby takich osób jak Shelley Browning. Przy tym konie sportowe są nie tylko żwawsze od rekreantów, ale nieraz i... nienormalne, oczywiście niedosłownie (chociaż zdarzają się czasem i te dosłownie). Sama miałam to szczęście spotykać się z bezpieczniejszymi wierzchowcami, ale fakt, że konik ładnie wygląda i słucha się swojego jeźdźca, nie oznacza od razu, że pod każdym byłby grzeczny jak baranek.
Oczywiście temat o trudnych koniach się z tym wiąże, ale do poruszenia go zainspirował mnie powtarzający się tutaj cytat A smooth sea never made a sailor, a perfect horse never made a horseman. To hasło kojarzy mi się z westernowcami zajeżdżającymi mustangi prosto z prerii, chociaż zapewne z tą wizją to już przesadzam. Widzę, że sens tego powiedzenia jest inny - żeby nie było. Niedoskonałości naszych rumaków na pewno nas kształtują, chociaż napisałam już na ten temat wystarczająco dużo. Ale żeby perfekcyjny koń nie pomagał w nauce?

Dajcie mi takiego, a chętnie przekonam się na własnej skórze c;