niedziela, 15 listopada 2020

,,Perfect horse never made a horseman" - czyli ile znaczy koń

Myślę, że tego typu posty będą się tu częściej pojawiać, bo lubię je pisać, a z tego co zauważyłam, Wam też nie przeszkadza taka nie-figurowa forma. Dzisiaj trochę o tym ile w parze koń-jeździec znaczymy my, a ile znaczy koń. A w zasadzie to bardziej o stereotypach odnośnie dobrych koni, trudnych koni i nauki w jeździe konnej.
https://ridingonair.tumblr.com/post/10907809388
W świadomości jeździeckiej funkcjonują dwa przekonania na temat ułożonych i nieułożonych koni, które mnie szczerze denerwują. Jedno mówi, że trudne konie uczą więcej; drugie, że dobry koń robi wszystko za nas - a oba tak naprawdę mijają się z prawdziwą wizją tego, w jaki sposób i ile wierzchowiec nas uczy.

A smooth sea never made a sailor 
A perfect horse never made a horseman

Mawia się, że każdy koń czegoś uczy i wydaje mi się, że to całkiem prawdziwe twierdzenie. Trudny koń na pewno nie jest od tego wyjątkiem, ale wielkie hasła sugerujące wręcz, że w zasadzie to jazda na takim koniu jest jedyną drogą do zdobycia prawdziwego doświadczenia, są zbyt górnolotne i niezbyt prawdziwe. Mam wrażenie, że wiele osób uważa, iż nie umie np. wysiedzieć bryków, bo za rzadko jeździ na brykających koniach. Chociaż nauka przez praktykę jest tutaj jakimś sposobem, to może się nieraz okazać złym pomysłem.

Wyobraźmy sobie kogoś z rekreacji, może siebie samych sprzed kilku lat czy jakąś ostatnio widzianą osobę, jeszcze bez zbyt dużej kontroli nad koniem, na rumaku, który bryka. Dosiad niepewny, równowagi brak, strzemiona w zasadzie to tylko do ozdoby, już chyba łatwiej zamiast nogami byłoby się trzymać rękami za grzywę >.< Co spowoduje bryknięcie? Wszystkie te wady wyjdą na jaw, a delikwent podskoczy jak worek kartofli, by zdezorientowany opaść w siodło lub na szyję konia, a może nawet na ziemię. Do tego przestraszy się nie na żarty, zapamięta głównie, że było to przerażające wydarzenie, a nawet bardzo możliwe, że nabawi się traumy, zwłaszcza jeśli taki baranek się powtórzy i będzie równie nieprzyjemny (a często wyda się wręcz jeszcze gorszy, bo chyba wszyscy jeźdźcy się zgodzą, że strach ma w takich wypadkach brzydki zwyczaj narastać lawinowo). Ta droga prowadzi prosto do utraty zaufania do koni i powstania urazu do brykania, czyli w zasadzie gorzej niż do nikąd, bo z każdym takim lękiem walczy się koszmarnie długo.
https://www.horseandhound.co.uk/news/weg-para-freestyle-natasha-baker-fall-665798
Koń powinien być przede wszystkim dopasowany do poziomu jeźdźca. Z mojego doświadczenia wynika, że równie dobrze można nauczyć się radzić z wieloma problemami, jeżdżąc sobie na tuptakach bez dziwnych pomysłów. Poprawić swój dosiad, oparcie na strzemionach, pracę nóg czy działanie rąk, zależnie na co chcemy się uodpornić. Nieraz dane mi było się zdziwić, gdy moja ręka tak po prostu ,,sama" jechała w dół, uniemożliwiając kucowi wyjechanie z koła, czy kiedy zdarzyło mi się bez problemu wysiedzieć pierwszy w moim życiu bryk - mimo że dotąd wsiadałam na same spokojne szkółkowe człapaki. Magia? Nadzwyczajne zdolności? Może jestem niezwykła, kto wie? :3 A może  po prostu nabywając inne umiejętności, w tak zwanym międzyczasie, przy okazji, wyrobiłam sobie i odporność na niektóre końskie zagrywki?

Owszem - przynajmniej według mnie - na trudnym koniu można nauczyć się swego rodzaju odporności psychicznej na trudne momenty w siodle (i nie tylko tego); tyle że nie na hurra. Jeszcze raz powtórzę, koń powinien być dopasowany do poziomu jeźdźca. Zwłaszcza przy jeźdźcach, którzy mają tendencję do panikowania w siodle (takich jak ja) ważne jest, żeby przesiadać się na trudniejsze konie stopniowo, nie od razu na konia, który nas przerazi i w zasadzie tyle z tego wyjdzie.

The only reason people say we just sit there 
is because we make it look easy

http://www.gielda-koni.com.pl/Konie/6192

Co do drugiego twierdzenia - tego jakoby dobry koń wszystko robił sam - to farmazon tak czysty, że strach się bać. Z cyklu: po czym poznać, że ktoś nigdy nie siedział na dobrze zrobionym koniu. Przy tym to często używany argument, że niby ktoś jeździ od nas gorzej. Na szczęście łatwo ową teorię zdementować, wsadzając takiego heretyka na pożądanie ułożonego wierzchowca.

Jeździłam na wielu fajnych koniach i profesorach, a do tego miałam niepowtarzalną szansę trenować przez pewien czas na naprawdę świetnie ułożonym kucyku tuż po okresie, w którym był jeżdżony przez o wiele lepszych ode mnie jeźdźców. I powiem Wam, że jak cudowny ten wierzchowiec by nie był, to nie działa tak, że byle kto sobie wsiada i wszystko wygląda idealnie. Kiedy po raz pierwszy posadziłam na Kucyku swoje cztery litery, byłam przekonana, że zganaszuje mi się praktycznie sam. No i przeżyłam szok, okazało się, że żeby koń używał szyi jak powinien, trzeba wiedzieć jak używać swoich rąk. Dobry koń ułatwia zadanie, bo odpowiada na lżejsze sygnały, ale to nie zmienia faktu, że odpowiada na sygnały poprawne. Łatwiej z niego coś wyciągnąć, ale trzeba wiedzieć jak. Przy czym jeśli chcemy nawet na super koniu zrobić coś super, to to super musimy dodać od siebie. 
https://gestuet-tannenhof.com/en/stallions/chacco-chacco-gt/
Pamiętacie jeszcze Shelley Browning? Siedziała na super koniu? Siedziała. Zrobiła piaff? Zrobiła. Ładny? No właśnie nie. Ten piaff był okropny. Dlaczego? Bo dobry piaff to nie tylko dobry koń, ale i dobry jeździec. Koń daje od siebie tyle, o ile jeździec poprosi. Zdarza się nieraz, że dobrze ułożony koń da więcej, ale kiedy ktoś prosi o lizaka to nie daje mu się od razu fabryki cukierków. A nawet jeśli koń chciałby od razu ofiarować nam fabrykę cukierków, to zazwyczaj nie jest obecnie w stanie. Lepszy jeździec jest w stanie lepiej rumaka rozgrzać, lepiej go przygotować do danego elementu i wykonać wszystko w lepszym ustawieniu. Słabszy jeździec przez błędy w tych sferach po prostu utrudni zadanie swojemu wierzchowcowi, dlatego zostanie ono wykonane na niższym poziomie, a jeśli pójdzie źle to nawet wcale.

Do tego dobrego konia łatwo zepsuć, o czym sama boleśnie się z Kucykiem przekonałam. Nie możemy zrzucać na konia winy za wszystko, ale nie można też nakładać laurów tylko na głowę konia. Jeśliby nawet założyć, że ktoś ma tak cudownego wierzchowca, że niskie umiejętności jeźdźca wystarczą, żeby wyciągnąć z rumaka aż tyle, ile widzimy, to to ,,aż tyle" z upływem czasu zmieniłoby się w dużo dużo mniej. Na pewno wierzchowiec nie zapomni tego, czego został nauczony, ale wycwani się i przestanie odpowiadać na byle sygnał najpoprawniej jak umie. Więc jeśli czyjś wierzchowiec nie tylko trzyma fason, ale i zdaje się progresować - to chyba jednak jeździec nie jest tak beznadziejny, jak się nam zdawało (;
http://www.thinkequus.com/
Koń wręcz nie powinien robić czegoś sam z siebie. Dobrze ułożony wierzchowiec będzie czekał na sygnał od jeźdźca. Owszem, istnieją konie, które robią coś same, ale zazwyczaj nie wygląda to tak poprawnie jak powinno, a czasem nawet takie samodzielne działanie sprawia, że koń uczy się czegoś źle - bo jemu wydaje się, że tak jest poprawnie, a jeździec nie wie, więc nie poprawia i tak sobie jadą. Po prostu lepiej, żeby koń nie robił niczego za nas.

A perfect horse never made a horseman?

Teraz trochę na temat obu myśli, czyli które konie uczą więcej i dlaczego. Prawda jest taka, że to te ,,prostsze" do jazdy, lepiej ułożone konie, uczą więcej w krótszym czasie, a nie wiem czy nie więcej w ogóle.

Jeśli chcemy podjąć się nauki czegoś, przykładowo matematyki, to potrzebujemy nauczyciela. Kogoś, kto zna się na matematyce. Ta osoba jest potrzebna, żeby pokazać nam jak rozwiązywać zadania, jak dodawać, jak mnożyć, a jak liczyć logarytmy. Kiedy sami zrozumiemy to wystarczająco dobrze, możemy nauczyć danego zagadnienia kogoś innego.
I dokładnie tak samo sprawa ma się w przypadku jazdy konnej. Przynajmniej jedno z pary koń - jeździec musi być nauczycielem. Musi już to umieć.
Dlaczego naszym nauczycielem nie jest instruktor? Oczywiście posługuję się tutaj tą matematyczną metaforą, bo w rzeczywistości instruktor jest przecież dla nas nauczycielem jazdy. Trenera porównałbym do takiego nauczyciela matematyki, który nie może nam niczego pokazać, może nam jedynie powiedzieć co zrobić i ocenić efekty. Chodzi o dobre odczucia. Trener ich nam nie da, nieważne jak jest dobry i jak bardzo się stara. 
Kyra Kyrklund obrazuje to w ten sposób:

When you have not tasted strawberry jam you cannot imagine something that tastes like strawberry jam. 

Te słowa w wolnym tłumaczeniu znaczą: Jeśli nie próbowałeś dżemu truskawkowego, nie możesz sobie wyobrazić czegoś, co smakuje jak dżem truskawkowy. 
Ktoś, kto go jadł, może ci opisać go najdokładniej jak umie, ale dopóki sam trochę nie zjesz, nie będziesz wiedział jak taki dżem smakuje. Dokładnie tak jak z jazdą konną - dopóki nie poczujesz o co chodzi, nie będziesz rozumiał danego zagadnienia. A dopóki nie wykonasz czegoś poprawnie, nie poczujesz o co chodzi. Dobrze ułożony koń ma ten olbrzymi plus, że jeśli uda nam się skłonić go do wykonania jakiegoś zadania, to wykona je poprawnie, dzięki czemu da nam dobre odczucia. 
Tutaj kółko się zapętla, bo dopóki sam nie zrozumiesz tego ćwiczenia i nie nauczysz się go wykonywać, to nie nauczysz tego innego konia. Przynajmniej nie poprawnie.
https://howtodressage.com/troubleshooting/how-to-deal-with-a-spooky-horse/
Czy właśnie stwierdziłam, że nie da się uczyć na wierzchowcu, który sam czegoś nie umie? Ależ skąd, nie rozgłaszajmy herezji. Oczywiście, że się da, o czym świadczą z resztą licznie występujące w internecie zdjęcia z metamorfoz koni i ich jeźdźców. Tyle, że jest nie tylko trudniej wykonać coś poprawnie, ale występuje również pewien haczyk: można wykonać to samo ćwiczenie na nieskończoność niepoprawnych sposobów. I kiedy ani jeździec, ani koń nie wie czy to to należy czuć, czy może chodzi o coś innego, nie będą wiedzieli, czy robią coś dobrze, czy może właśnie otrzymali jedną z owych niepoprawnych wersji. Mamy przy sobie i trenera, to fakt. Tylko że, jak już tłumaczyłam, instruktor nie odda nam smaku nieznanego dżemu. On mówi nam co robić i ocenia nasze działania po wyniku, który widzi. A problem jest taki, że 4 to wynik nie tylko działania 2+2, ale i 2x2, 3+1 lub 8:2. O ile kiedy zamiast 4 otrzymamy 16 to nasz mentor łatwo wypatrzy to z ziemi, to czasem może nie dostrzec, że nasze 4 jest oszukiwane. Teoretycznie błędy powinno być widać, jednak na ziemi nie zawsze można wszystko zauważyć. Dlatego przy takiej kombinacji konia i jeźdźca dobrze jest raz na jakiś czas posadzić w siodło trenera, który skoryguje ewentualne błędy i sam poczuje z jakimi problemami mierzą się jego podopieczni.
https://www.duwell.co.nz/resources/37/why-are-horses-not-naughty-/
Chyba nie muszę dodawać, że osoba, która uznałaby, że ułoży sobie konia sama, bez trenera, praktycznie nie ma szans dotrzeć w to samo miejsce co reszta. Zazwyczaj takie osoby mają już trochę doświadczenia i uznają, że tyle wystarczy, żeby kształcić się samemu. Tylko że dodawanie i mnożenie nie wystarczy do rozwiązania wszystkich zadań. Nawet jeśli uznamy, że owszem, Pitagoras był jedną osobą, więc ktoś może odkryć twierdzenie Pitagorasa samodzielnie, to na całą znaną matematykę nie składa się jeden Pitagoras. To, co wiemy obecnie, jest dorobkiem niezliczonych matematyków. Tak samo jest z jazdą konną. Nikt nie odkryje całej jeździeckiej teorii sam, bez niczyjej pomocy. Plus nie raz i nie dwa spotyka się na jeździeckiej drodze niezbyt kompetentnych trenerów albo takich, którzy mimo swojej wiedzy wciąż częstują uczniów jedną czy dwoma nieprawdziwymi teoriami. Osoba biorąca się za samodzielną naukę mogła od kogoś takiego nauczyć się czegoś niepoprawnego. Jeżdżąc z innymi instruktorami ów jeździec miałby szansę to naprostować, a tak... no cóż, ciężko liczyć logarytmy, jeżeli dwa do potęgi drugiej jest dla nas wciąż równe pięć.

Aż ciśnie się na usta temat nauki młodych koni, za którą nierzadko chwytają się niedoświadczeni jeźdźcy - a ciśnie się tym bardziej, że z tego co widzę kupno młodych koni zarówno wśród polskich youtuberów jak i modelarzy robi się modne (nie znam i nie oceniam właścicieli - po prostu mówię, że zauważyłam trend do kupna młodziaków przez osoby, które są znane w jeździeckim świecie). Nie mam zamiaru jednak się na ten temat wypowiadać, bo nie miałam styczności z młodymi końmi, a z wyczytanych informacji to głupot można nazmyślać, a nie coś mądrego przekazać. Jeśli chcecie się dowiedzieć dlaczego słaby jeździec i młody koń to zły pomysł, to Quantanamera poświęciła temu zagadnieniu całego posta pt. ,,NIE dla młodych koni i niedoświadczonych jeźdźców", przy czym zachęcam również do lektury komentarzy, bo w nich także jest wiele wartościowych słów.
https://www.youtube.com/watch?v=6AwD3Bx-QqQ

Chciałabym jednak dodać na ten temat coś ode mnie, bo jedna rzecz zwróciła moją uwagę. 

Osoby biorące się za młode konie często twierdzą, że chciałyby ułożyć je pod siebie.

I tu pojawia się pytanie: co to konkretnie oznacza?

Czego dokładnie chciałbyś uniknąć? W jaki sposób zamierzasz to osiągnąć? 

Jeżeli nie znasz odpowiedzi na te trzy pytania, to chyba nie masz powodu w ogóle się za to brać. 
,,Pod siebie" to tak ładnie brzmi, zupełnie jakby każdy jeździec miał swój unikalny wzór i potrzebował dopasowanego do niego wierzchowca. Tylko co to znaczy w praktyce? Jeśli wiesz, to dobrze. Natomiast jeśli nie, to skąd pewność, że to osiągniesz?
Może i się mylę, ale dla mnie to tylko pusty, ładny zwrot, który ma pokazać, jak niezwykłego wierzchowca chcemy otrzymać. Dlatego osoby, które go używają, budzą moje poważne wątpliwości. Z tej prostej przyczyny, że osoby które wiedzą, czego chcą, zazwyczaj używają konkretów, a ogólnymi stwierdzeniami wypełnia się braki.
Zazwyczaj. To nie znaczy zawsze.

Czy tylko mi się zdaje, czy post wyszedł jakby... krótki? Zwiększyłam w końcu czcionkę, może to przez to mam takie wrażenie. 
Do napisania posta skłoniły mnie ostatnie przemyślenia, związane z jedną zdolną kilkulatką trenującą na wybitnych koniach oraz z rozmowami z siostrą, która przy tym temacie stoi po przeciwnej stronie barykady. Zapewne domyśliliście się, że post odnosił się głównie do ujeżdżenia, ale przy innych dyscyplinach sprawa wygląda tak samo.
Jako że jeździłam na koniach profesorach, nieraz ubodło mnie do żywego stwierdzenie, że na przykład... koń ganaszuje mi się sam. Kontakt, o który tyle walczyłam, czas, który poświęciłam na zrozumienie wodzy, treningi, na których nie byłam w stanie wyjechać narożników, bo nie rozumiałam jak się steruje, ktoś podsumował jednym zdaniem, że koń robi to za mnie. Gdyby faktycznie jazda na profesorach była taka łatwa, nie byłoby takich osób jak Shelley Browning. Przy tym konie sportowe są nie tylko żwawsze od rekreantów, ale nieraz i... nienormalne, oczywiście niedosłownie (chociaż zdarzają się czasem i te dosłownie). Sama miałam to szczęście spotykać się z bezpieczniejszymi wierzchowcami, ale fakt, że konik ładnie wygląda i słucha się swojego jeźdźca, nie oznacza od razu, że pod każdym byłby grzeczny jak baranek.
Oczywiście temat o trudnych koniach się z tym wiąże, ale do poruszenia go zainspirował mnie powtarzający się tutaj cytat A smooth sea never made a sailor, a perfect horse never made a horseman. To hasło kojarzy mi się z westernowcami zajeżdżającymi mustangi prosto z prerii, chociaż zapewne z tą wizją to już przesadzam. Widzę, że sens tego powiedzenia jest inny - żeby nie było. Niedoskonałości naszych rumaków na pewno nas kształtują, chociaż napisałam już na ten temat wystarczająco dużo. Ale żeby perfekcyjny koń nie pomagał w nauce?

Dajcie mi takiego, a chętnie przekonam się na własnej skórze c;

11 komentarzy:

  1. Ja do dziś dziękuję mojej dawnej Instruktorce, że na sam początek nauki nie dała mi jakieś płochliwego konia – dostałam już powoli będącą emerytkę, Kaśkę. Jest bardzo fajnym kucem, grzecznym, i bardzo dużo mnie nauczyła. Później, gdy już przeszłam na grupowe, zaczęłam jeździć na Mioduńce – czyli największej panikarze w całej stajni. Jeździłam na niej dwa razy i za każdym razem spadałam, najgorszy był drugi raz, kiedy trafiłam głową prosto o ścianę hali… i po prostu spanikowałam. Na szczęście później dostałam na odmianę lenia Bena i on mnie nauczył wszystkiego od nowa – mimo tego, iż po jakimś czasie mnie kilka razy zrzucił… już nie czułam takiego strachu. Po prostu mu ufałam.
    Jak dla mnie, i konie "bryczki", i konie spokojne mogą bardzo dużo nauczyć. Chociaż myślę, że na początek lepsze są takie spokojne, to potem śmiało można dostawać takie brykające – aktualnie jeżdżę na Fuńku, największym łobuzie w całej stajni, który zrzuca wszystkie dziewczyny, i mimo tego, iż ostatnio mnie prawie zrzucił przy wsiadaniu… jeździłam na nim. Tylko w środku jazdy się zamieniłam z inną osobą, bo jednak chciałam na mojej ukochanej Skarbonce. c:
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ou, zdarzyło mi się spaść prosto na bandę w hali, więc rozumiem. Przełamanie traumy po tym zajęło mi kilka jazd, a bardzo długo pozostał ze mną strach przed wjechaniem w ogrodzenie.
      Po jednym z koni i długiej przerwie miałam do przepracowania spory lęk - w zasadzie sama nie wiem na ile mogę nazwać go już przepracowanym, a na ile ten lęk nadal we mnie tkwi. Fakt faktem, że pomogła mi pewna kobyła, która najpierw pokazała mi się od tej prostszej strony - pierwszy raz spotkałam się z koniem, który przy spłoszeniu ponosi tak wolno, że już normalnym galopem jechałyśmy szybciej. Dopiero kiedy zaznajomiłam się z nią już dosyć dobrze, klacz postanowiła pokazać, że owszem, umie biec szybciej... wystarczy ją tylko wkurzyć. Kiedy zaczęła pokazywać swoje humorki, to okazało się że i płochliwa jest, i tryliarda rzeczy nie lubi, i potrafi być ciężka do zatrzymania. I pomógł mi nie tylko fakt, że zazwyczaj byłam w stanie odzyskać nad nią kontrolę, ale i to, że czasem nie - że kiedy była niewybiegana miałam do wyboru szybki galop lub galopu w ogóle, że kiedy poniosła zdarzało się nam krążyć bez celu dopóki się jej nie znudziło.
      Powiedziałabym, że te trudniejsze konie mają kilka poziomów trudności i faktycznie należałoby uczyć się ich w kolejności, od najspokojniejszych c;

      Usuń
  2. Bardzo ciekawy wpis, ja poproszę o więcej :P Uwielbiam je czytać! Dużo wnoszą i w zasadzie sporo mnie uświadamiają.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że posty są przydatne :D Mam już kilka tematów, więc pewnie jeszcze nie raz ten typ tu zagości :)

      Usuń
  3. Zjefajny post. Nic dodać, nic ująć. Ja w tym roku miałam pierwszy galop na młodym koniu i cóż... Można od razu stwierdzić, że to chyba nie był najlepszy pomysł. Oczywiście brykał. Za pierwszym bryknięciem udało mi się nie spaść, ale niestety za drugim już spadłam i jeszcze do tego tak niefortunnie, że trafiłam pod brzuch konia i zostałam przydeptana. Na szczęście nic się poważnego nie stało, bo stanął mi na łydkę, ale nie połamał mnie na szczęście. Kiedy spadłam byłam taka oszołomiona, bo w pewnej chwili nie wiedziałam już co się dzieje i słyszałam tylko jak trener krzyczał, żebym uciekała. Nigdy tego nie zapomnę... Ale chociaż tyle, że nie dostałam traumy po takim upadku. Uff...
    Pozdrawiam Katarzyna ze Stajni Pegaz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mądre słowa Nath, a resztę opinii już znasz. :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Tutaj też pisze komentarz poraz drugi raz, bo po pierwsze pomyliłam się a po drugie chyba się nie opublikował - problemy techniczne.
    Bardzo przemyślany post, zazdroszczę Ci umiejętności przekazania swoich myśli w takiej zwięzłej i zrozumiałej formie, dobrze to zebrałaś do kupy. Co do samej treści, to sama nie nazwałabym się za żadne skarby dobrym jeźdźcem, ale jezdze regularnie na bardzo różnych koniach, np na 4 latku i na 18 latku na zmianę z innymi, i wydaje mi się, że z każdego wynoszę coś innego, ale żaden z nich nie jeździ sam. To prawda niektóre są bomboodporne, niczego się nie płoszą, ale „same” nie jeżdżą. Jak zdawałam odznakę to znajoma przekazała mi informację, że jedna dziewczyna mówiła, że naprawdę i ja i ta moja znajoma, nie zdałyśmy odznaki, tylko nasze konie zdały, bo one znają czworobok i parkur na pamięć x)
    Także są i takie opinie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taak, o koniach jeżdżących odznaki często takie plotki chodzą, sama specjalnie zdawałam w Aromerze, bo te konie na pamięć przejazdy znają. Cóż, jakoś i tak musiałam sama przejechać i ujeżdżenie, i skoki c; Poza tym kadra końska w tym OJ dość szybko się zmienia, nawet koń na którym zdawałam wkrótce potem został sprzedany; więc jakim cudem te wszystkie wierzchowce mają niby wryte przejazdy na pamięć, nie wiem. Chyba instruktor stoi godzinami przed boksem i je z tras przepytuje cx

      Dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że moje posty są tak odbierane, bo sama nieraz mam wrażenie, że są zbyt niezrozumiałe lub chaotyczne (:

      Usuń