czwartek, 16 maja 2024

O niezwykłym koniu i niemożliwych ludziach

Gniady z koronkami na obu tylnych nogach i znakiem ,,A" wypalonym na lewym zadzie. Mierzył 156cm i był kurtyzowany (ucięto mu ogon)
 Dzisiaj znów nie-modelowo, o historii, która bardzo mnie poruszyła.

Myślę, że część z Was słyszała kiedyś o Adamie Królikiewiczu, pierwszym zdobywcy olimpijskiego medalu dla Polski w kategorii indywidualnej. W 1924r. razem z Picadorem wywalczyli dla naszego kraju ten historyczny brązowy medal na igrzyskach w Paryżu.

Zabawne, coś co zawsze było dla mnie tylko krótką podręcznikową notką, której nawet nie mogłam spamiętać. A potem trafiłam na fragment zdigitalizowanych zapisek Królikiewicza i już chyba nigdy tej historii nie zapomnę.

Picador miał coś, co zawsze mnie fascynuje - był koniem ,,nietakim". Niesportowym, z nie takim rodowodem i w ogóle budową nie taką. Urodzony do ciągania wozów, służył w wojsku w trakcie dwóch wojen (I światowej i bolszewickiej) i zdążył skończyć 12 lat, zanim w końcu postanowiono go zajeździć. Można zatem śmiało stwierdzić, że swoją przygodę ze sportem rozpoczął późno.

Picador i rotmistrz Michał Woysym-Antoniewicz

Wtedy jeszcze nosił imię Maciek, a jego talent do skoków został odkryty zupełnym przypadkiem. Królikiewicz malowniczo opisuje, jak na jeździe próbnej spanikowany Maciek uciekł do stajni razem z jeźdźcem na grzbiecie, pokonując stojące mu na drodze dwie żelazne barierki wysokości koło 110cm. 

Jak można się spodziewać, po tym wyczynie jeździec miał konia szczerze dosyć. Przyszły medalista olimpijski łatwo go przekonał, by wymienił Maćka na innego rumaka ze szwadronu Królikiewicza. 

źródło

Początek pracy z przyszłym Picadorem Królikiewicz opisuje jako istne tortury. Jak wspomina w swoich zapiskach:
Ten koń postanowił chyba uprzykrzyć mi życie. Ja z resztą nieraz odwdzięczałem mu się tym samym. Nieustępliwie męczyłem jego i siebie.*

*A. Królikiewicz ,,O koniu! Portret olimpijczyka Picadora", 1958 - wersja z Polskiej Cyfrowej Biblioteki jeździeckiej

 Tutaj pora na wzmiankę o czymś, co niezwykle mnie zaskoczyło. Może nie wybrzmiewa to w tym fragmencie, ale sam Królikiewicz miał zaskakująco ,,nowoczesne" poglądy, jeśli chodzi o konie. Własnym doświadczeniem doszedł do wniosków, które do dziś są trudne do pojęcia dla, nazwijmy to, mocno ,,tradycyjnych" koniarzy. Również tutaj wspomina, że jego ciągła walka z Maćkiem wynikała z braku doświadczenia i licznych błędów w pracy. Wstawił nawet fragment myśli, które jego zdaniem najpewniej pojawiały się w głowie wałacha c;

źródło

Nawalczył się z Maćkiem niesłychanie, nasłuchał się opinii bardziej doświadczonych jeźdźców, że z tego konia nic nie będzie. A mimo to jakimś cudem przerobił tego zaprzęgowego, zaciągniętego w pysku konia na skoczka. 

Zapewne był to stopniowy proces wzajemnego docierania się pary koń-jeździec, ale sam Królikiewicz napisał, że pewnego dnia wsiadł na Maćka, a ten po prostu dał mu się prowadzić, bez buntów. I od tego czasu dało się z nim normalnie pracować.

Przed pierwszymi startami Maciek otrzymał imię Picador, pod którym potem znała go cała Polska i Włochy.
Pół żartem pół serio, nie jestem w stanie Wam powiedzieć, co takiego Picador osiągnął w sporcie. Wprawdzie Królikiewicz opisał jego sukcesy bardzo dokładnie, ale ni cholery nie rozumiem na czym polegał dawny system zawodów.

Podam może w uproszczeniu, to, co zrozumiałam.
Przede wszystkim ten słynny brązowy medal na VIII Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu, który był pierwszym olimpijskim medalem zdobytym przez Polaka w kategorii indywidualnej.


Tutaj pora na anegdotkę historyczną, bo według opisu Królikiewicza Polska zasłużyła na srebro, a Włoch, który nam je odebrał, powinien zostać zdyskwalifikowany:

Przez niewybaczalne przeoczenie olimpijskiego jury i naszego przedstawicielstwa - Polska straciła wtedy srebrny medal. Świetny jeździec włoski, kapitan Lequio, z którym niejednokrotnie walczyliśmy o palmę pierwszeństwa, podczas olimpijskiego przebiegu na stadionie Colombe skorzystał z obcej pomocy. W pewnym momencie, gdy Lequio spadał z konia ,,Trebecco", przygodny fotograf podtrzymał go i wsadził z powrotem w siodło. Według międzynarodowych przepisów jeździeckich - skorzystanie z takiej pomocy - wyłącza jeźdźca całkowicie i bezapelacyjnie z danego konkursu.*

 *A. Królikiewicz ,,O koniu! Portret olimpijczyka Picadora", 1958 - wersja z Polskiej Cyfrowej Biblioteki jeździeckiej

W stulecie tych wydarzeń ciężko mi się złościć o stracony srebrny medal, za to niezwykle rozbawił mnie koncept podobnego wydarzenia na zawodach rangi olimpijskiej. I jestem pełna podziwu dla Włocha, który mimo tego, że prawie spadł, pokonał tor w lepszym czasie od Polaka.

Nasza ekipa na Międzynarodowe Zawody Hippiczne w Nowym Jorku.
Od lewej: rotmistrz Królikiewicz na Picadorze, major Michał Toczek, porucznik Kazimierz Szosland
Sukcesy święcili także w Nicei. Tutaj pora na część, którą nie do końca rozumiem. 

Otóż w latach 1923-1926 Królikiewicz na Picadorze zdobyli wiele nicejskich trofeów, w tym te najwyższe, jak Wielka Nagroda Miasta Nicei. Liczba ich zwycięstw była tak ogromna, że... Picador stracił prawo do startów w nicejskich konkursach wojskowych. Na jakichś zasadach związanych z handicapem. Domyślam się, że przekroczył taki próg punktowy, że nie mógł już gościć na podobnych wydarzeniach.
Taka - skądinąd ciekawa - zasada istniała jedynie na torze w Nicei i wedle słów Królikiewicza - żaden inny koń nie zdobył tylu trofeów, by dostąpić, jak to ujął, ,,tak nonsensownego zaszczytu" bycia wykluczonym z nicejskich zawodów.

Wiem, po chińsku jakoś zrobione (; Ale pokazuje klasę tego niezwykłego konia.

Jasiek i Picador z ordynansem Janem Bieńkowskim
Królikiewicz wymieniał, że Picador wygrywał w Nicei i Rzymie [...], w Neapolu, Mediolanie, Lucernie, Paryżu i w Fontainebleau, w Londynie i w Aldershot w Anglii*. Nie mam pojęcia w jakich źródłach mogłabym sprawdzić ich starty, więc zawierzę Królikiewiczowi, że o niczym nie zapomniał. Po wykluczeniu z zawodów wojskowych startowali jeszcze w Nicei w zawodach cywilnych.
Wspomniany Puchar Narodów w Nowym Yorku był wprawdzie reklamowany zdjęciami z Picadorem, ale Królikiewicz wystartował na swoim drugim koniu - Jaśku.
 
*A. Królikiewicz ,,O koniu! Portret olimpijczyka Picadora", 1958 - wersja z Polskiej Cyfrowej Biblioteki jeździeckiej

Starty startami, ale najbardziej utkwi mi w pamięci ,,niemożliwy skok" Picadora.
Nie mogę znaleźć teraz, skąd mi się wzięła ta nazwa. Chyba sama ją wymyśliłam cx Jednak musicie przyznać, że jest całkiem trafna. Picador wsadził tylne nogi w przeszkodę, a mimo to jakimś cudem dał radę się odbić i pokonać ją bez zrzutki.

 

Smutny koniec Picadora

źródło
Długo rozwijałam tę historię, a teraz będę krótko kończyć, mimo że to ta końcówka wstrząsnęła mną najbardziej. Bo niestety, ta wspaniała opowieść nie kończy się szczęśliwie.

Królikiewicz był zmuszony sprzedać Picadora. Jako 17 letni wałach nie był w tamtych czasach pożądanym rumakiem. W Rzymie wpadł w oko hrabinie Dentice di Frasso, która ze względu na jego sławę zaproponowała za niego kwotę niespotykaną przy zakupie tak wiekowego konia.

Królikiewicz bardzo przeżył sprzedaż przyjaciela. Zastrzegł sobie prawo do ostatnich startów na Picadorze w konkursach neapolitańskich i w Mediolanie. Prosił także hrabinę o kontakt, w razie gdyby miała konia sprzedawać.
Razem z żoną przepłakali całą noc, a on sam wspominając to wydarzenie napisał pełne żalu słowa:

Część mojej duszy oddałem za pieniądze. Było to przeżycie podobne do straty kogoś bardzo bliskiego i bardzo kochanego. Nie mogliśmy się z tym pogodzić.*

*A. Królikiewicz ,,O koniu! Portret olimpijczyka Picadora", 1958 - wersja z Polskiej Cyfrowej Biblioteki jeździeckiej

źródło

Zgodnie z umową po ostatnich wspólnych startach Królikiewicz zostawił Picadora z jego nową właścicielką. W wyższych konkursach prezentował się jeszcze w parze z majorem Borsarelli, jednak bez spektakularnych sukcesów. Później zakończył karierę sportową, jedynie pani di Frasso od czasu do czasu startowała na nim na prowincjonalnych zawodach dla amazonek.

W 1932 roku Królikiewicz odwiedził Picadora, zadbanego i szczęśliwego w jego ówczesnym domu.

Rada byłabym mogąc tą historię tu zakończyć, pisząc jak sławny koń długo i szczęśliwie wiódł żywot u bogatej hrabiny. Niestety, już niedługo sprawy przybrały ciemniejszy obrót.

Jeszcze w tym samym roku hrabina zbankrutowała i sprzedała konia handlarzowi. Królikiewicz wbrew wcześniejszym ustaleniom nie został o tym poinformowany. O losie Picadora dowiedział się dopiero dwa lata później, od przygodnego włoskiego jeźdźca. Udało mu się odnaleźć handlarza, do którego koń trafił, ten jednak z niezmąconym spokojem poinformował go, że konia... zjedli. I wyjaśnił krótko, że nie mógł przecież utrzymywać kopytnego, który był już do niczego.
źródło
Strasznie frustrujący koniec tak wspaniałego końskiego życiorysu. Utalentowany, zasłużony, zdobywca wielu nagród, sławny na cały Rzym, Polskę i znany na świecie. Zjedzony przez handlarza, bo nie mógł mu się już na nic przydać.
I hrabina di Frasso, niby nie będąca tutaj negatywną postacią. Ale jednak historia Picadora zapewne skończyłaby się pozytywnie, gdyby Królikiewicz został poinformowany o sprzedaży, tak jak prosił wiele lat wcześniej.
źródło
Nie mam pewności, ale zdjęcie najprawdopodobniej przedstawia Picadora
Natchnęło mnie to do wielu przykrych refleksji, bo czasy się zmieniły, a my niestety nadal mamy w jeździectwie zarówno kochających koni ,,Królikiewiczów" jak i takich ,,handlarzy". I chociaż obecnie w dobrym guście jest zapewnienie sportowym koniom emerytury, to istnieją inne wstydliwe aspekty i praktyki jeździeckie, o których nikt głośno nie powie, bo brzmią zbyt okrutnie.
Przeraża mnie ludzki egoizm.
Sławny Picador, znany w Rzymie i całych Włoszech, czyli właśnie w okolicach owego niesławnego handlarza. Pierwszy polski zdobywca medalu olimpijskiego. Jedyny koń, który dostał zakaz startów w Nicei. Niezwykły atleta, zdolny do ,,niemożliwego" skoku.
Kim jeszcze musiałby być, żeby zasłużyć na ludzki szacunek?

Nie wiem... i chyba nie chcę wiedzieć. Życzę sobie, Wam i koniom, żeby było wśród jeźdźców więcej naśladowców Królikiewicza, a mniej ludzi bez serca do zwierząt.

6 komentarzy:

  1. Poruszające, druzgocące :((( Cieszę się bardzo, że przedstawiłaś nam tę historię i ubolewam nad losem Picadora

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy nie zrobić więcej takich życiorysów. Tylko wiadomo, weselszych c; Choćby Balgur, którego historię kocham przytaczać. Pomyślę, skoro jest tak pozytywny odzew :3

      Usuń
  2. Piękny początek, a takie smutne zakończenie :/ niby wiem, że dla niektórych zwierzę użytkowe jest tylko "użytkowe", ale z perspektywy przeciętnego przedstawiciela mojego pokolenia jest to nie do pojęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety i wśród młodych jeźdźców wskazałabym paru takich... ale faktycznie spojrzenie na zwierzęta się zmienia i bardzo mnie to cieszy

      Usuń
  3. Kim musiałby być? Tym, kim zwierzę nie jest w stanie być - mordercą. Dopiero gdyby własnokopytnie/własnozębnie zabił handlarza i zwiał, to by sam siebie zaczął ,,po ludzku" traktować :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami mnie przerażasz cx Swoją drogą były w historii przypadki koni-ludożerców. Ciekawe, czy były traktowane z szacunkiem...

      Usuń