piątek, 1 marca 2019

Breyer Suncatcher

Wszyscy się już chyba domyślają, o czym będzie ten post :)

Na rok 2018 wyznaczyłam sobie dwa cele modelarskie: Celestine, która była w poprzednim poście oraz maluchy, które teraz opisuję.

Jestem strasznie zła, bo chciałam wstawić ten post w lutym. Ba, zaczęłam go w  s t y c z n i u . A w lutym chciałam wstawić łącznie trzy posty, ale potem dopadła mnie szkoła i.. chyba wszyscy wiedzą jak to wygląda. A post o Suncatcherach pokazuje cały ogrom mojej klęski, bo czekałam z nim... no właśnie. Rok. Przeczytajcie z resztą sami.


Jakoś na wiosnę dojechał do mnie zestaw Suncatcher 4210 C: Jestem szczęśliwa, mogąc go zrecenzować. Marzyłam, żeby móc potrzymać zestaw w łapkach, dokładnie obejrzeć, no i użyć ^^

Chociaż jest wiele zestawów jedno- i więcej figurkowych w USA, jak na razie sucatchery nie są dostępne w Polsce i niestety nie zapowiada się na to, żeby miały tutaj dotrzeć. Moja paczka jechała aż z Anglii.
W opakowaniu mam tylko to jedno zdjęcie, bo bardzo mi się spieszyło żeby je otworzyć ^^

Poza figurkami były tam oczywiście farby i pędzelek oraz mini-instrukcja.
No i znowu ta ulotka. Chyba bardzo chcą mnie zwerbować d;
Breyer w końcu zmienił katalog. Po jakichś.. dwóch, trzech latach?
No i to co najważniejsze, figurki, figurki, figurki! :D

Po względnych oględzinach wyróżniłam dwóch ładniejszych ,,paniczów", w towarzystwie szetlandzika, źrebaczka oraz chyba najbrzydszej, dębującej figurki.

Widać, że masa nie oddaje dobrze wszystkich detali i gdyby nie jej przezroczystość nie nadawałaby się zbytnio do wyrobu figurek. Można to bardzo dobrze zauważyć po puzderkach (one też są przecież wyznacznikiem kunsztu autora). W tym zestawie jednak nie gra to zbyt istotnej roli, liczy się jej trwałość i ,,kolor".

OchJakStrasznienieObawiałamSięTejSesji…

Bo białe konie to jedno, ale co kiedy one NIE MAJĄ BARWY? Jak dogada się z nimi aparat i czy w ogóle je wychwyci?

Moje obawy NA SZCZĘŚCIE okazały się niesłuszne. Aparat bez problemu uwiecznił te maleństwa (: I chociaż ciężko mi było znaleźć dla nich naturalny kolor i strasznie kombinowałam ze światłem, w skutek czego zdjęcia są niebiesko-żółte, to mogło przecież być o wieele, wiele gorzej :)

Na pierwszy ogień poszedł panicz kłusujący.
To Tennesse Walking Horse #5624 w którym nie trudno rozpoznać dzieło Jane Lunger (: Podobnie jak drugi ,,panicz" figurka nie ma zaznaczonej płci.
Aby bez problemu mogła stać nogi ma pod nieco przesadnymi kątami, a kopyta trochę przyduże.
Zad ma uniesiony w dość specyficzny sposób. Jak dla mnie jest to nie do końca udana próba odwzorowania jednej z charakterystycznych cech rasy. Wiąże się to chyba z ukazaniem konika w specyficznym dla niej chodzie, nazywanym walk.
Chociaż nie przypadł mi do gustu zawijas na ogonie, to grzywę ma, na moje oko, niezwykle realistyczną. Autor rzeźby dodał również warkoczyk, często wplatany w grzywę tennessee walkerów.
Dokładnie widać żyłki na pysku oraz fałdy na szyi.
 Mam tutaj wrażenie, że występuje efekt dwóch koni, zwłaszcza patrząc na pysk.
Pojawia się jednak dość subtelnie (dlaczego zawsze kiedy o nim piszę mam wrażenie, że to tylko moje przywidzenia? :\ ).
Rzut od góry, tyłu i boku (z czego jak widać miałam problem z górą i przodem).
Ale prawdziwym cudem było wykonanie tego zdjęcia:
Za małe pyski mają te konie :|
Od przodu pysk jest płaski, to prosta bryła, sądzę jednak, że nie można tego poczytywać za wadę, zwłaszcza że nie psuje to jakoś drastycznie wizerunku konia od przodu, a profil prezentuje się bardzo ładnie.
Prawdziwą wadą modelu są zamknięte wewnątrz bąble powietrza. Mogą niestety mieć faktyczny wpływ na wygląd modelu.
Kolejny konik, źrebaczek którego miałam już okazję opisywać w innych malowankach SM, ma jeden, większy bąbel w brzuchu, a kolejną kulkę można zobaczyć przez jego ganasz (patrząc od przodu ujrzymy ją na czole malucha).
Nie, to wcale nie tak, że mam tylko te dwa dziadoskie zdjęcia od przodu, niee
Jeszcze jeden bąbelek możecie zauważyć na stawie pęcinowym lewej przedniej kończyny.
Znajdź jak najwięcej bąbli challenge
Kto widzi bąbla nad stawem skokowym?
Skupiając się na pozytywach: wspominałam już, że bardzo podoba mi się jego wzorzysty ogonek i irokezik na grzywie? To te dwie rzeczy, za które można go pokochać <3
 A ten ogierek stanowi prawdziwe wyzwanie dla fotografa, a zarazem bardzo dobrze mi się z nim współpracowało.
Mowa o figurce na moldzie Rearing Arabian #5603, który wyszedł spod rąk Ktahleen Moody.
Popatrzcie pod tym względem także na zdjęcia szetlanda
Tutaj drobny przerywnik w wywodzie na temat zdjęć - u tego ogierka widać, to o czym mówiłam wcześniej; a mianowicie że gorsza masa sprawiła niedokładne odbicie się formy na puzdrze.
Na zdjęciu konik stoi czterema nogami na ziemi
Wracając; figurka jest bardzo dziwna i jak na mój gust z araba nic w sobie nie ma.
 Koń jest dziwacznie powyginany, jego ciało skręca się w lewo.
Skutek jest taki, że nawet przez niewielką zmianę kadru model prezentuje się zupełnie inaczej i bardzo ciężko jest uchwycić jego istotę na zdjęciu.
 
 Czuję się jakbym Wam pokazywała nie model tylko moje podwórko cx
 Rzeźba opiera się na ogonie, który sam w sobie nie jest taki zły, ale razem z ciałem wygląda...
 ...gorzej.
 Z resztą nigdy nie lubiłam tego moldu.
 Chyba właśnie to zdjęcie zawiera jego istotę ^
A tutaj:
ogierek wygląda całkiem arabsko, ale w ogóle mi się to zdjęcie z nim nie kojarzy, jakby zrobione pod sztucznym, oszukującym oko kątem (i takie było).
Następnie wyciągnęłam z torby szetlanda, czyli konika Schetland Pony #5605 autorstwa Kathleen Moody.
 Miniaturka tych upartych kucy bardzo mi się podoba. Wydaje mi się w jakiś sposób uparta, jakby wałach biegł pod wiatr albo widząc, że ktoś chce go złapać, z uniesionym łbem kłusuje właśnie na drugą stronę padoku c;
 Ma bardzo dużo grzywy i nie sposób się nie zgodzić, że to jedna z charakterystycznych cech maluchów tych :)

 Na przykładzie jego puzderka chyba najlepiej widać, że masa niedokładnie oddaje moldy :\

 Nie widzę u kucyka żadnych poważnych błędów anatomicznych, ma fajny, przyjemny kształt.

 Za to rzeczą, która bardzo mi się nie podoba, jest błąd w moim egzemplarzu, który posiada po prostu dziurę na czole.
 Nie ma oczywiście wyraźnych zdjęć, więc musicie uwierzyć mi na słowo, że na całym czole ma dziwne wgłębienie, w którym wyraźnie widać resztki zmasakrowanej grzywki.
 Nie wiem, co dokładnie się z nim stało, podejrzewam, że na którymś etapie powstał okropny bąbel który pękł albo został usunięty w prepingu. Mimo, że mold nadal jest słodki, to skaza duża /:
Muszę zaznaczyć, że w tym zestawie minusem jest jego grzywa. Z jednej strony zachodzi nieco dalej na szyję, a z drugiej mniej, przez co jeżeli pomalujemy futro i grzywę na różne barwy, to kolor szyi z jednej strony i grzywy z tej drugiej będą na siebie nachodzić, co daje słaby efekt .-.
A teraz zgadnijcie - kogo nie przedstawiłam?
Nie, to nie żart, zapomniałam o Paniczu nr 1, pięknisiu którego urodę podziwiałam od samego początku. Po prostu nie zrobiłam mu zdjęć. Dlatego też w dzień po pierwszym wypadzie ponownie drałowałam z torbą pełną figurek na podwórko.
Nazwa to Cantering Warmblood, mold #5629. Kolejne dzieło Jane Lunger podoba mi się jednakowo jak reszta jej wyrobów, z którymi miałam do czynienia.
 Nie wiem, co tu dokładnie pisać. Konik nie ma efektu 'wow', ale jest niezwykle przyjemny dla oka. Oceńcie go sami!





Wydaje mi się, że należy wspomnieć o malowaniu. Jak się zapewne domyślacie nie mogłam się doczekać żeby wziąćw łapki farby i pędzel, i pomalować te małe kreatury :3 Nie stały się od tego piękniejsze, ale na pewno bardziej kolorowe. Dowiedziałam się w końcu, czy tak prosto miesza się farby jak na obrazku promocyjnym.
https://www.rakuten.com/shop/info/international/gdpr/
Otóż; TAK! I jest to wspaniałe! Można robić swobodne przejścia kolorów, mieszać je i tworzyćswoje barwy - nawet już na samym koniu. Maluje się je fantastycznie! Aż żałuję że oczywiście nie wiem gdzie mam tych kilka zdjęć z naszych malowanek. Możliwe że wciąż na aparacie, który rozładowałam i zgubiłam ładowarkę. W każdym razie razem z moją siostrą zabawę miałyśmy przednią a i efekty fajne. Po wyschnięciu (które różnie trwa w zależności ile farby nawalicie oraz ile wody i czy w ogóle użyjecie) farba dobrze się trzyma i jest przyjemnie gładka w dotyku, no i oczywiście jest półprzezroczysta. Może wrzucę kiedyś jeszcze foty naszych kolorowych dzieł c;

Innym plusem jest liczba modeli, od której aż korci mnie do tworzenia różnych scenek.
Przykładowo: stado.
Przechodzenie przez drągi.

Matka ze źrebakiem.

Na padoku.


Możliwości jest nieskończenie wiele c;

Tak więc:
Wygląd modeli ogółem na +
Masa ma swoje wady, ale da przeżyć, więc określiłabym ją jako +/-
Malowanie świetnie przemyślane, cudowne farby - zdecydowania mają ode mnie +
Ilość figurek na +


Jedno neutralne i 3xTAK! To chyba mówi wszystko na temat mojej opinii o tym zestawie c;


Trzymajcie się i do następnego posta, kiedy się z nim w końcu ogarnę c'x

4 komentarze:

  1. Ale fajne maluchy! Chętnie zobaczyłabym je w kolorkach, ale same w sobie są bardzo przyjemne, widmowe (jak patronusy! :-D).
    Twój opis uratował mojego szetlanda, którego zadarty łeb zawsze kojarzył mi się ze stawiającymi opór końmi pod początkującymi jeźdźcami. Wolę myśleć, że po prostu stara się powiedzieć "całuj mnie w zad" na widok kantara X-D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patronusy? Ale ciekawe skojarzenie. Podoba mi się
      Może kiedyś jeszcze uda mi się dać kolorowe zdjęcia, zobaczymy c;

      Usuń
  2. Fajne z nich koniska ^^ Ciekawa jestem jak pójdzie ci z malowaniem ich, bo na pewno ciekawie będą wyglądać w kolorach
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiesznie trochę zobaczyć przezroczysto-niebieskie czy przezroczysto-tęczowe maluchy... Może kiedyś dam zdjęcia c;

      Usuń